środa, 23 września 2015

Proźba o pomoc

    Szkarłatna krew Nocnych Łowców. Czarna posoka demonów. Nieprzyjemny zapach świadczący o demonicznej obecności. Łzy, rany, strach. A w całym tym zamieszaniu tylko jedna przytomna osoba. Jeden chłopak klęczący. Jego ciemne włosy brudne od zaschniętej krwi zasłaniały oczy. Jasna skóra z wyraźnie odznaczającymi się runami, które wyglądały niczym czarne tatuaże. Rozpacz. Panika.

     To była przerażająca walka. nefilim było tylko czterech: on, jego brat, jego siostra i rudowłosa dziewczyna, która niedawno pojawiła się w jego życiu. To właśnie ona wpakowała go w kłopoty. Odkąd się pojawiła świat w którym żył obrócił się o 180 stopni. Wciąż się dla niej narażał. Tylko dlaczego? Była jego przyjaciółką? Podszedł do niej. Leżała  teraz bez ruchu cała ubrudzona demoniczną posoką, jej ubranie było w strzępach. Chłopak schylił się powoli, starał się nie stracić równowagi, i wziął ją na ręce. Przeniósł ją kawałek i położył w bezpiecznym miejscu.
   Iratze nie zadziałał. Cała trójka była nieprzytomna przez demoniczną truciznę, która krążyła w ich żyłach powoli zbliżając się do serc. Chłopak stał i patrzył na nich przerażony. Był przecież najstarszy, musiał coś zrobić, tylko co? Cisi Bracia zostali wymordowani przez Valentina, a poza tym nie zdąży ich donieść do Instytutu na czas. Potrzebował pomocy, ale kto mógł mu pomóc? Przecież nieprzytomna trójka była jedynymi, na których mógłby polegać. Nie miał komórki, zaklął w duchu bezskutecznie próbując odblokować telefon brata. Rzucił urządzeniem o ziemię. Zaczerpnął kilka głębszych oddechów i nagle wpadł na pomysł. Ale czy to co chciał zrobić było słuszne? Przecież... nie! Teraz najważniejsze jest ich życie. Chwycił stelę i na ramieniu każdego z trójki nocnych łowców narysował runę ochronną. Potem ruszył szaleńczym biegiem w dobrze mu znanym kierunku. "Tylko kilka przecznic" powtarzał sam sobie, czując wiatr w czarnych włosach. "On mi pomoże, musi mi pomóc"

 ***

-Kto śmie zakłócać spokój Wysokiego Czarownika Brooklynu! -zagrzmiał głos w domofonie. Nastąpiła chwila ciszy.
-Magnus... to ja. Proszę pomóż mi.- wyszeptał chłopak. Nie był pewien czy czarownik usłyszał jego słowa gdy nagle rozległ się charakterystyczny dźwięk. Nefilim otworzył drzwi budynku i ruszył po schodach w kierunku najwyższego apartamentu.
   Bane stał oparty plecami o drzwi z rękami skrzyżowanymi na piersi. Patrzył na chłopaka kocimi oczami bez wyrazu. Jego wzrok był wyprany z emocji, obojętny.
-Alexander Lightwood.- zaczął czarownik przeciągając samogłoski. - Co cię sprowadza w moje skromne progi?
   Alec dokładnie przyjrzał się mężczyźnie. Jego włosy posypane dużą ilością brokatu były w nieładzie, makijaż lekko rozmazany a ubrany był w wygodne dresy i odrobinę za dużą koszulkę z napisem "Jestem twoją dobrą wróżką". Wyglądał jakby właśnie nad czymś ciężko pracował lub intensywnie myślał. Nocny Łowca podszedł do Magnusa i spojrzał mu prosto w oczy.
-Błagam cię, musisz mi pomóc.
Bane uniósł brew i spojrzał na niego pytająco.- Tobie?
   Alec co prawda nie był w najlepszym stanie. Czarny strój bojowy był w strzępach, pokryty zarówno krwią ludzka jak i demona. Na bladej skórze widniały brązowe i czarne plamy przykrywające runy. Włosy potargane i posklejane w grube, nieestetyczne kosmyki opadały na oczy, tak że co chwilę musiał niedbałym ruchem ręki odgarniać je z twarzy. Prawdę mówiąc wyglądał jak jedna wielka kupa nieszczęścia ale na jego ciele nie było widocznych ran, oddychał równo i nic poza cieniami pod oczami nie zdradzało zmęczenia. Rzeczywiście jeśli chodziło o pomoc medyczną Magnus niewiele miał do roboty.
-Nie chodzi o mnie- mruknął Alec -tylko o...
-Wiesz, chłopcze, kim jestem? -Przerwał mu mężczyzna- Wysokim Czarownikiem Brooklynu! Najlepszym czarownikiem w tej części miasta o ile nie w całym Nowym Jorku. A wiesz że za wysokiej jakości usługi płaci się wysoką cenę? Masz pieniądze?- spytał patrząc na chłopaka wymownym spojrzeniem.
   Alec zaczerpnął głęboki oddech. W czarowniku było coś.. dziwnego. Nie podobało mu się to. Gdy był tu ostatnim razem pokłócił się z Magnusem  o jakiś nic nie znaczący szczegół. Coś na tyle nie istotnego że już nawet nie pamiętał o co poszło, ale nie odzywał się do niego już od tygodnia. Nie dzwonił, nie pisał, nie odwiedzał mieszkania czarownika. Ale z drugiej strony Bane też nie kwapił się, żeby wyjaśnić niefortunną kłótnię. Alec uznał, że po prostu muszą od siebie odpocząć. Byli razem? Na pewno się nie przyjaźnili ale też nie byli parą. Powstała między nimi dziwna więź. Młody Nefilim spędzał dużo czasu w towarzystwie podziemnego i bardzo to lubił. Wbrew jego najśmielszym przypuszczeniom Magnus też wydawał się zadowolony z towarzystwa Nocnego Łowcy. Ale to nie była miłość. Alexander był tego pewien, bo miał już osobę, którą kochał i nie był to stojący teraz przed nim mężczyzna. Para zielono- złotych oczu beznamiętnie się w niego wpatrywała.
- Nie mam pieniędzy. Chodzi mi o to, że nasi przyjaciele potrzebują pomocy. Zaatakował nas demon i..
-Czekaj, czekaj. -czarownik znów przerwał młodemu Lightoodowi.- "nasi" przyjaciele, tak? A nie są to czasem TWOI przyjaciele? Posłuchaj mnie, dla mnie są to kompletnie obcy ludzie, grupka przypadkowych nocnych łowców pałętająca się pod nogami, nic więcej.
-Jeśli nie są twoimi przyjaciółmi to czemu do tej pory im pomagałeś? -Wysyczał Alec. Emocje wzięły górę. Był wściekły i nie zamierzał tego ukrywać. Przestał trzeźwo myśleć. Znajdował się tu i teraz. Zniknęła trójka nastolatków leżąca na jednej z Brooklyńskich przecznic. Zniknęły demony, nie było nefilim. On i Magnus przed drzwiami jego mieszkania, teraz tylko to się liczyło. Chciał pokazać czarownikowi wszystkie swoje emocje, chciał wykrzyczeć, że go nienawidzi. Cały buzował wewnątrz, jego serce przyśpieszyło. Magnus Bane. Dlaczego doprowadzał go do tak skrajnych emocji? Przecież Alec zawsze był uważany za spokojnego i opanowanego. Dlaczego przy nim wybuchał jak małe dziecko?
-Bo jakiś mały nefilim zawsze przychodził do mnie z płaczem i prosił o pomoc. -Ton głosu czarownika był zimny i spokojny. To jeszcze bardziej wyprowadziło Aleca z równowagi. Zamachnął się i uderzył pięścią w drzwi tuż obok głowy podziemnego. Magnus nawet nie drgnął, wciąż uważnie patrząc w oczy chłopaka. - płacze, kopie nogami, krzyczy. Jak dziecko. Nie pytaj czemu w takim razie zgadzałem się za każdym razem, bo sam nie wiem. Ale wiesz co, Alexandrze? Wszystko ma swoje granice. To, że coś nas łączy nie znaczy jeszcze, że będę twoim chłopcem na posyłki. Nie tym razem. A teraz uspokój się, odetchnij głęboko kilka razy i wracaj do swoich przyjaciół.
- Jesteś zły? O co, do cholery? Bo nikomu nie powiedziałem o nieistniejącym związku? Bo mam ważniejsze rzeczy na głowie niż łażenie z tobą po kawiarniach? Bo proszę cię, abyś pomógł ludziom na których mi zależy? Cholera, oni tam umierają! Nie rozumiesz tego! Runy nie działają, Cisi Bracia im nie pomogą, do kogo mam się zwrócić, jeśli nie do ciebie?! -Po tych słowach opadł delikatnie na klatkę piersiową Magnusa
chowając głowę między rękami. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Nadmiar emocji, nadmiar adrenaliny. Wszystko się skumulowało i eksplodowało. Bane stał bez ruchu wpatrując się w czarną czuprynę chłopaka.- Nie pozwól im umrzeć. -szeptał. -Nie mam nikogo oprócz ciebie, nikogo kto by mi pomógł. Przepraszam, przepraszam za wszystko co zrobiłem źle. Przepraszam za każde słowo wypowiedziane w złości, za to  że nie miałem czasu, za wszystko. Po prostu przepraszam i błagam cię. Pomóż im.
     Nagle poczuł delikatną dłoń na swoich plecach. Magnus schylił się i pocałował go w czubek głowy. Jego palce znalazły się w czarnych włosach chłopaka i czarownik kilka razy lekko pogłaskał Nocnego łowcę.
-Na prawdę myślisz, że ten związek nie istnieje? -Zapytał tak cicho, że nawet Alec ledwo usłyszał jego słowa.- Nie chodzi o to, że nie chcę ci pomóc. Po prostu zaczynam być dla ciebie ważny tylko kiedy jestem wam potrzebny. Ignorujesz mnie tygodniami, nie dzwonisz, nie dajesz znaku życia a gdy twoi przyjaciele są w niebezpieczeństwie przybiegasz i prosisz mnie o pomoc. Pomyśl jak ja się wtedy czuję.
   Alec podniósł wzrok a Magnus utonął w jego błękitnych oczach.
-Alexander, proszę. Pokochaj mnie- czarownik powiedział te słowa bezgłośnie, jednak Nocny Łowca zrozumiał. Wyprostował się i dotknął lekko swoimi ustami ust podziemnego. Jedną dłoń wplątał w iskrzące od brokatu włosy i przyciągnął go odrobinę. Magnus odwzajemnił pocałunek.
 Stali tak przez chwilę złączeni, ale po chwili Alec odsunął się i patrząc w kocie oczy powiedział - przepraszam.
  Ale Bane tylko uśmiechnął się smutno na te słowa i pogładził chłopca po policzku.- Nie masz za co przepraszać. Po prostu powiedz mi, gdzie oni są. Postaram się pomóc.
  Jednak wzrok czarownika był smutny, jakby przepełniony bólem. Alec jeszcze raz delikatnie go pocałował i nagle zamarł w bezruchu. Stał tak przez ułamek sekundy z szeroko otwartymi oczami, jego usta stykały się z wargami czarownika ale nagle stały się zimne i jakby martwe. Chłopak odsunął się gwałtownie i przeszedł chwiejnie kilka kroków w tył.
-Są na ulicy 37 obok cmentarza. -powiedział słabo Alec i zachwiał się w tył. Magnus  w ostatniej chwili zdążył podbiec i złapać chłopaka zanim ten spadł ze schodów. Dopiero teraz zauważył jedno niezagojone zadrapanie na jego ramieniu. Skoro runa lecząca sobie z nim nie poradziła to znaczy, że było zanieczyszczone demoniczną trucizną. -Jeśli im nie pomożesz to umrą.
-Jeśli ci nie pomogę to też umrzesz.- czarownik wspomógł się odrobiną magii i wziął chłopaka na ręce.
-Ale ja sobie poradzę, oni nie. Proszę, pośpiesz się.
-Wszystko po kolei Alexandrze, masz u mnie priorytet.- Powiedział i uśmiechnął się zalotnie, ale chłopak już tego nie widział. Jego głowa opadła bezwładnie na pierś. Magnus zaklął w duchu. Wiedział, że nie ma czasu a musi jeszcze pomóc pozostałym. Musi? Po co niby miał im pomagać i to jeszcze za darmo? Alec to co innego, on  był dla Bane'a kimś ważnym ale tamta trójka? Mógłby ich zostawić na śmierć, miał by mniej problemów w przyszłości. Ale wiedział, że tego nie zrobi. Wiedział, że gdy tylko udzieli Lightwoodowi pierwszej pomocy otworzy bramę i niczym dobry samarytanin uratuje Jace'a, Clary i Izabell. Dlaczego?
   Położył delikatnie nieprzytomnego chłopca na czerwonej, skórzanej kanapie i odgarnął pojedynczy kosmyk z jego czoła. Wziął się do pracy.
   Mógł sobie wyobrazić jak Alec zareagowałby na śmierć swoich przyjaciół. Te piękne błękitne oczy jakby spowite mgłą, ręce głęboko w kieszeniach, głowa spuszczona, jakby chował się przed całym światem.
A gdyby się dowiedział, że nie żyją przez Bane'a? Widział w swojej głowie obraz chłopca, jego twarz mokrą od łez i nienawiść w oczach. Nienawiść do tego, przez kogo zginęli jego towarzysze.
   Magnus westchnął przeciągle. Alec był w dobrym, stabilnym stanie. Największe zagrożenie było już za nim i wyglądało na to, że chłopak nie został potraktowany dużą ilością trucizny.
   Nie wiedzieć czemu czarownik bał się zobaczyć Alexandra po stracie najbliższych.  Bał się , że młody nefilim go znienawidzi. Bał się, że odejdzie. Bał się go stracić. Dlaczego? On, Wysoki Czarownik Brooklynu się bał? Ten Magnus Bane, żyjący już kilka wieków, się bał? I to przez zwykłego Nocnego Łowce. A przecież tacy jak on nienawidzili podziemnych, czyli takich jak Bane. Nie powinni się nigdy spotkać ale z drugiej strony za każdym razem, gdy Magnus wspominał ich pierwsze spotkanie i zastanawiał się co by zrobił gdyby mógł się cofnąć do tego momentu odpowiedź była taka sama: nic. Ponieważ przy chłopcu czuł się dziwnie szczęśliwy, czuł potrzebę opiekowania się nim i chronienia go.
  Uśmiechnął się sam do siebie gdy przechodził przez Bramę. Alec zagnieździł się zdecydowanie zbyt głęboko w jego sercu, a to było niebezpieczne. Groziło bólem po stracie. Ten Magnus Bane się bał. A powód jego strachu był jednocześnie powodem jego szczęścia.

  ***

  Alec otworzył oczy. Leżał na czerwonej kanapie przykryty miękkim, różowym kocem. Po samym kolorze przykrycia mógł powiedzieć gdzie się znajdował. Z osób które znał tylko Magnus mógł mieć różowy koc. Rozejrzał się sennym wzrokiem. Biały sufit, ściany w kolorze kawowym z białymi rysunkami przedstawiającymi ludzi pijących...kawę. Niski stolik kawowy znajdował się tuż obok niego a na jednym z foteli siedział mężczyzna pijący... kawę. Magnus lubił kawę, Alec również ale czy to nie była już lekka przesada? Skupił wzrok na czarowniku. Miał na sobie zwężane, czerwone spodnie z przypiętymi do szlufek łańcuchami i nabijane ćwiekami przy kieszeniach. Do tego przewiewny, prawie przeźroczysty top z logiem zespołu The Rolling Stones. Włosy starannie ułożone i posypane toną brokatu. Siedział odwrócony bokiem, wpatrzony w telewizor.
- Witaj w przytułku dla zbłąkanych nocnych Łowców- odezwał się, jakby czuł na sobie wzrok Aleca. Chłopak westchnął i opadł na poduszkę przyglądając się sufitowi. - Niektórzy nazywają tę bezpieczną przystań mieszkaniem Magnusa Bane. Czuj się jak u siebie, a gdy dojdziesz do zdrowia przekaż innym nefilim wesołą nowinę o neutralnej oazie będącej jedyną deską ratunku w tych trudnych, mrocznych czasach.
-Daj już spokój- Alec przymknął oczy, zaczynała go boleć głowa. Nie przez słowotok czarownika tylko ze zmęczenia. Dopiero co się obudził ale miał ochotę znów odpłynąć.- Kilku rannych Nocnych Łowców nie czyni jeszcze z tego miejsca szpitala polowego.
-A gdzie się podziała twoja wczorajsza skrucha, jak mnie błagałeś o pomoc. -Magnus dopiero teraz obrócił się w stronę chłopaka. Ten spojrzał głęboko w hipnotyzujące, kocie oczy. Normalnie po tych słowach pewnie by się zarumienił ale teraz nie miał nawet siły myśleć nad tym, co powiedział czarownik.
-Potrzebujesz czegoś księżniczko- zapytał Bane wstając z fotela i podchodząc do Nocnego Łowcy. Pochylił się przed jego twarzą i spojrzał badawczym wzrokiem. -Jesteś blady. Wszystko dobrze?
-Jestem chyba tylko zmęczony. No i boli mnie głowa, normalne po demonicznej truciźnie.- znowu westchnął. -Co z Izz, Clary i Jace'em? - Wypowiadając ostatnie imię lekko się zawahał, znów podziwiał biały sufit. Magnus skrzywił się lekko ale nic nie powiedział, dotknął dłonią czoła chłopaka. Ból głowy momentalnie zniknął. Lightwood zwrócił zdziwione spojrzenie na czarownika.
-No co? - ten udał zdziwienie. - Lepiej wracaj do tego co wychodzi ci ostatnio najlepiej, czyli do spania, śpiąca królewno. - odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. - niedługo wrócę.
   Wyszedł a Alec poczuł się jeszcze bardziej zmęczony. Znów zasnął.

    ***

   Wesołe głosy. Jakby za ścianą, jakby z naprawdę dużej odległości. Słyszał i jednocześnie nie słyszał. Skoncentrował na nich całą swoją uwagę i to pomogło. Dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze, aż w końcu mógł sprecyzować  kto znajdował się w z nim w pokoju. Nonszalancki ton Jace'a, podniesiony głos Isabelle i nieśmiałe pytania Clary. Otworzył oczy. W salonie wciąż dominowały barwy kawy, a on był przykryty różowym kocem. Wyjątkowo miękkim, różowym kocem.
  Izz pierwsza zauważyła, że się obudził. Uśmiechnęła się promiennie i rzuciła bratu na szyję gdy tylko ten usiadł na kanapie.
-Nareszcie się obudziłeś. Och  Alec, tak się martwiłam.
-A co niby ja mam powiedzieć- odburknął chłopak, ale mocno przytulił siostrę. Gdy tylko się od niego odsunęła spojrzała na niego badawczym spojrzeniem i tajemniczo się uśmiechnęła.
-Ładna bluzka -zaczęła tłumiąc śmiech -podkreśla kolor twoich oczu.
   Alec dopiero teraz zauważył, że nie ma na sobie zniszczonego stroju bojowego. Zamiast niego był ubrany w luźne czarne dresy i błękitną, odrobinę za dużą, koszulkę z trudnymi do zidentyfikowania wzorami. Rozejrzał się po reszcie towarzystwa. Clary tonęła w męskim, czarnym t-shircie. Nie miała spodni ale bluzka sięgała jej do kolan, więc nie były jej potrzebne. Jace stał przy lodówce w granatowej, bluzce ze spranym już napisem. Do tego szare dresy zwężane przy kostkach. Isabelle jako jedyna zachowała ciemne spodnie ze stroju bojowego, ale luźny top nie należał już do niej.
 "Nawet dał nam rzeczy na przebranie" pomyślał chłopak ale po chwili zastanowienia nie pamiętał kiedy to ubranie na siebie wkładał.
-Izz- zaczął niepewnie. -Skąd macie te ubrania.
-Leżały na łóżku kiedy się obudziłem- krzyknął Jace z drugiego końca mieszkania. Isabelle kiwnęła głową.
-Tylko w spodniach wyglądałam po prostu strasznie. Magnus chyba nie wysilał się z wyborem stroju- westchnęła i spojrzała jeszcze raz na brata. -Ale ty wyglądasz wyjątkowo dobrze.
  Miała racje. Dresy były idealne a bluzka podkreślała błękit jego oczu. Czy Bane zastanawiał się nad doborem stroju dla niego? Zaraz... Skoro on się nie ubierał to znaczy że...
  Alec lekko się zarumienił i znowu spojrzał na swój strój, potem na różowy koc. Czuł przyjemny zapach drzewa sandałowego. Zapach Magnusa. Isablelle uśmiechnęła się promiennie widząc jego minę.
-Czas na śniadanko! -ogłosiła Clary kładąc stos kanapek na stoliku kawowym. -Mam dziwne wrażenie, że wszyscy jesteśmy potwornie głodni. -zaśmiała się. - Ktoś zamawia kawę?
   Wszyscy wyrazili chęć napicia się gorącego napoju. Alec dopiero gdy zobaczył górę kanapek poczuł głód. Skrzywił się i sięgnął po jedzenie.
-Ile spaliśmy? -zapytał z pełnymi ustami.
-Dzisiaj jest czwartek czyli 2 dni.- Jace patrzył jak Clary próbuje obsłużyć ekspres do kawy. Izz wstała i ruszyła w jej stronę.
-Cholera, ta walka to była jedna wielka porażka. mogliśmy wszyscy...
-Ale wszystko dobrze się skończyło- przerwał Alecowi złotowłosy. - Chociaż nie wiem czy to dobrze mieć dług wdzięczności Wysokiego Czarownika Brooklynu. Znając Bane'a będzie żądał kosmicznej ceny albo jakiejś nierealnej przysługi. Mówił coś o zapłacie?
  Alec zastanowił się chwilę i zaraz zastygł w bezruchu. Przypomniały mu się niema prośba czarownika, którą Nocny Łowca odczytał z ruchu jego warg "Alexander, proszę. Pokochaj mnie."
-Hej! Ziemia do Aleca. Mówił coś, prawda?
-Tak..- Zaczął niepewnie czarnowłosy. -Cena jest... bardzo wysoka. - Przełknął ślinę i odwrócił się w stronę okna. -Może trochę zbyt wysoka. -dodał szeptem, tak że Jace już tego nie usłyszał.

  ***

  Alec siedział w swoim pokoju. Minął już tydzień odkąd wrócili do Instytutu. Magnus długo nie wracał, więc nefilim zostawili dla niego kratkę z podziękowaniem i wymknęli się z mieszkania. Wszystko dobrze się skończyło. Ale czy aby na pewno? W głowie Nocnego łowny wciąż rozbrzmiewały słowa czarownika "Alexander, proszę. Pokochaj mnie". Chłopak od tygodnia nie kontaktował się z Banem. Czuł się z tym źle ale z drugiej strony nie chciał rozmawiać z Magnusem. Sam nie wiedział dlaczego. Może to przez tamtą rozmowę, kiedy wszystkie jego skrywane emocje wypłynęły na zewnątrz wraz z łzami. Z każdym dniem podjęcie decyzji, o rozmowie, stawało się trudniejsze. Czuł się źle a najgorsze było to, że swoim milczeniem ranił czarownika. To wszystko powoli rozrywało go od środka.
  Wyszedł z pokoju i ruszył w stronę windy. Nie wiedział gdzie zamierza pójść ale nie mógł już usiedzieć w miejscu. Nie chciał spędzać czasu z rodzeństwem, nie chciał polować na demony. Wszystko było takie nudne, ale z drugiej strony nic nie robienie doprowadzało go do szału. Wyszedł z Instytutu i ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie świadomie dotarł aż do Brooklynu.

   ***

Zauważył, że coś jest nie tak dopiero gdy zaczął rozpoznawać okolicę. W tej kawiarni kilka razy spędzał czas z Magnusem, tutaj zazwyczaj Magnus kupował pieczywo. Tędy przechodzili gdy wracali z Magnusem z.... stop! Alec rozejrzał się. Stał naprzeciwko mieszkania czarownika. Lekko się zarumienił, jak to możliwe, że doszedł tu nieświadomie? Może po prostu zbyt dużo czasu spędzał z Banem. Już miał wracać gdy dotarło do niego, że to prawdopodobnie ostatnia okazja, żeby porozmawiać z podziemnym. Skoro już tu był to bez sensu, żeby wrócił nie załatwiwszy sprawy. Zaczerpnął chłodnego powietrza i ruszył przez ulicę.
   Zadzwonił do drzwi i usłyszał znajomy głos i znajomą formułkę.
-Kto śmie zakłócać spokój Wysokiego Czarownika Brooklynu?!
-To ja, chciałem pogadać.- Alec starał się, żeby jego głos brzmiał normalnie, chociaż w środku cały drżał.
-Przykro mi ale przychodnia dla nefilim jest nieczynna. -Usłyszał odpowiedź. Ton czarownika był lodowaty.
-Nie chcę, żebyś kogoś ratował. Chcę tylko pogadać- przerwał mu Alec. Bał się, że jeśli usłyszy jeszcze jedno słowo wypowiedziane w ten zimny i bezuczuciowy sposób zamarznie na miejscu. Ulżyło mu, kiedy z drzwi wydobył się specyficzny dźwięk otwieranego zamka. Popchnął je i ruszył po schodach na górę. Magnus stał dokładnie tam, gdzie zastał go tydzień temu. Opierał się o wejście od mieszkania z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-Mamy jakieś święto? -Zaczął sarkastycznie. -Alexander Lightwood zaszczycił mnie swoją obecnością i podobno nie chodzi mu o moją pomoc, za którą normalnie sporo bym zarobił.
- Mogę wejść? Nie będziemy chyba gadać na klatce.
-Czemu nie? -Bane uniósł brew. "Dokładnie tak jak ostatnio" pomyślał Alec. -Mi to nie przeszkadza. Powiedz mi, co masz do powiedzenia i zniknij na następny tydzień. Albo miesiąc. Albo po prostu wróć gdy ktoś będzie umierał. mówiłem ci ostatnio. Dobry samarytanin Magnus Bane pomoże każdemu nefilim za kilka buziaków.
-Posłuchaj mnie. -Nocny Łowca silił się na spokój. Czarownik znów wyprowadzał go z równowagi. Co ich w ogóle łączyło? -Wiem, że nie powinienem tak znikać. Wiem, że nie jestem wobec ciebie fair.
-Brawo za spostrzegawczość.
-Ale- Alec kontynuował, jakby nie słysząc uwagi Bane'a- ale chcę zacząć wszystko jeszcze raz. Chodzi mi o to... co ostatnio powiedziałeś.
-Powiedziałem wiele rzeczy, o co dokładnie ci chodzi?
-"Alexander, proszę. Pokochaj mnie" -Lightwood wypowiedział te słowa i zaraz zrobił się cały czerwony. Magnus spojrzał na niego zdziwiony ale zaraz na jego twarzy pojawił się uśmiech. Z kocich oczu zniknął smutek i zalśniła jasna iskierka. Albo drobinka brokatu, którym był obsypany, wpadła mu do oka. -Teraz mi wierzysz, że chcę poważnie porozmawiać? Wpuścisz mnie do środka?
-Przekonałeś mnie.- Czarownik otworzył drzwi i przepuścił chłopaka. Ten zdjął buty i usiadł na czerwonej kanapie. W mieszkaniu pachniało drzewem sandałowym i Magnusem.
-Co jest między nami? -Zapytał Alec bezpośrednio. Na tyle bezpośrednio, że zaskoczył tym podziemnego. Bane milczał dłuższą chwilę dokładnie przyglądając się Nocnemu Łowcy.
-Przez to co ostatnio się dzieje- zaczął powoli- mam wrażenie, że jestem twoim osobistym medykiem. -wzruszył ramionami i podszedł do okna.- Alexander, gdyby nic między nami nie było to myślisz, że siedziałbyś teraz w tym mieszkaniu? Zastanów się co ja mam ze znajomości z tobą. Nic. Zajmujesz mi czas, wrabiasz w zabawę w pomocną wróżkę. I wiesz co jeszcze? Kradniesz wszystkie myśli. Jak to jest, że odkąd żyję nie spotkałem osoby, która siedziałaby w mojej głowie 24 godziny na dobę? A wiesz co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze i jednocześnie absurdalne? Że za nic w świecie nie pozbyłbym się ciebie. Uwielbiam tracić czas w twoim towarzystwie, uwielbiam, gdy zajmujesz moje myśli. Uwielbiam gdy tu przesiadujesz, a potem moje mieszkanie wypełnione jest twoim zapachem. Dalej sądzisz , że ten związek nie istnieje? -Magnus chciał się obrócić ale usłyszał kroki i poczuł cieple ręce oplatające jego ramiona.
-Nie uważam tak- Alec szepnął wprost do jego ucha. Czarownik zamknął oczy czując oddech na swoim karku. - Uważam, że powinniśmy, musimy być razem ale ja... Wiesz jestem Nocnym Łowcą. Potomkiem rodu Lightwoodów. - Jego głos drżał. Bane chciał się obrócić, ale silne ramiona chłopaka skutecznie to uniemożliwiały. Stał więc wpatrzony w szary Nowy Jork. - Nefilim to konserwatyści. Jak myślisz jak zareagują na to, że jestem gejem? Że chodzę z podziemnym. -Czarownik zadrżał. - Nie chodzi tu o mnie ale także o moją rodzinę. Ja dużo zniosę, ale Isabelle? Max? Nie chcę żeby cierpieli przeze mnie. Proszę zrozum to. - Pocałował o w szyję i mówił dalej. - Postaram się wszystko naprawić. Nie będę cię już unikał, nie będę cię traktował jak "pomocną wróżkę". Tylko proszę daj mi czas. Żeby się z tym wszystkim oswoić.
   Jeszcze raz go pocałował w szyję. A potem znowu. Powoli, obsypując go pocałunkami zbliżał się do ust czarownika. Magnusowi w końcu udało się uwolnić z żelaznego uścisku Nocnego Łowny i niemal rzucił się na chłopaka. Pocałował namiętnie, jakby ten pocałunek rozwiał wszystkie wątpliwości.
-To co. -zaczął gdy tylko udało mu się na chwilę przerwać pocałunek- idziemy coś zjeść, oglądamy film czy może..
-Oglądamy film- odparł Alec z promiennym uśmiechem na twarzy. - Wyczaruj coś do jedzenia i to będzie wszystko co mi potrzebne do szczęścia.
-Jedzenie jest ci potrzebne do szczęścia?- zapytał Magnus unosząc brew.
-Niekoniecznie, ale dzięki temu mogę być szczęśliwy z pełnym żołądkiem. -Nefilim jeszcze raz pocałował czarownika i mocno się do niego przytulił. - Ty jesteś moim szczęściem.



______________________

Koniec :D  Jak wam się podobało? Proszę, napiszcie co jest dobrze, co jest źle bo prawdę powiedziawszy pierwszy raz biorę się za pisanie czegoś takiego ;_;
Liczę na wasze komentarze.

Pozdrawiam Was
Koneko :*

4 komentarze:

  1. Jest świetnie,wręcz zajebiście ♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepięknie ukazałaś to, co na początku znajomości Aleca i Magnusa trochę mnie w Nefilim irytowało. Magnus to jedna z najlepszych i zdecydowanie najbardziej niezwykłych (tak, i najlepiej ubranych, Magnusie, nie zapomniałam tego dopisać) postaci, jakie powstały. I chociaż Aleca także kocham, dręczyło mnie, że tak go wykorzystuje. Czy on nie widział, że nieszczęsny, nieśmiertelny i nieco zbyt kochliwy czarownik, który tyle w życiu przeżył, oddał mu całe swoje posklejane z odłamków iskierką magii i "kropelką" serce? Uwielbiam wątki złożonych, wielowarstwowych relacji międzyludzkich i Malec to zdecydowanie skarbnica, której warstwy można odkrywać krok po kroku. Albo jak cebula. (Wiem, wiem, zdecydowanie zbyt dużo Shreka). To proste, ale piękne opowiadanie o tym, ile przeszkód i przeciwności musieli pokonać, zanim zrozumieli, co naprawdę czują, ile musieli zmienić w sobie, jak bardzo musieli sobie zaufać. I że dla drugiego byli w stanie poświęcić wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wszystkie komentarze ( każdy przeczytałam mimo, że nie na wszystkie odpowiem ;) ) wiele dla mnie znaczą. Zależy mi na ukazaniu tej złożoności charakteru Magnusa i ALeca, może nie zawsze mi to wychodzi, ale ciężko nad tym pracuję xD

      PS. Mi cebula już dawno przestała kojarzyć się ze Shrekiem... Od kiedy znajomy wyskoczył z tezą, że Bóg jest jak cebula jestem w stanie stwierdzić, że to warzywo jest kwintesencją wszechświata xD

      Pozdrawiam <3
      ~Koneko

      Usuń
  3. Bóg jak cebula? Koneko masz (chyba) bardzo oryginalnych kolegów. Opowiadanie świetne zresztą jak zawsze. Życzę więcej weny.

    OdpowiedzUsuń