piątek, 14 sierpnia 2020

Rozdział XVIII

   Od samego rana w domu Lightwoodów dało wyczuć się coś dziwnego. Atmosfera była tak gęsta, że gdyby ktoś się bardzo uparł to dałby radę pokroić ją nożem. Clary, która wciąż tam pomieszkiwała, chyba wyczuła że coś niedobrego nadchodzi, więc zaraz po śniadaniu oświadczyła że ma sporo do nauki i zamknęła się w pokoju gościnnym. Isabelle tylko zerkała to na Aleca to na Jace'a wiedząc że już niedługo wydarzy się coś niedobrego. Maryse po kilku próbach przerwania ciszy i napięcia przy wspólnym posiłku również zrezygnowała ostrzegając tylko chłopców żeby nie narozrabiali. Alec przytaknął matce uśmiechając się smutno, a Jace stwierdził, że on nigdy nie rozrabia i zawsze ma wszystko pod kontrolą, również tym razem. Kobieta westchnęła tylko na te słowa i zrezygnowana po skończeniu posiłku udała się do salonu zająć swoimi sprawami. Była to sobota. Z pozoru kolejna zwykła sobota jednak różniła się znacząco od innych sobót. Po pierwsze wczoraj Jace z Izzy nie szaleli w Pandemonium i teraz nie doskwierały im przykre skutki związane z rozkładem alkoholu. Po drugie dziś miało wydarzyć się coś czego nikt do końca nie rozumiał ale każdy miał złe przeczucia. No może oprócz Jace'a. On był pewien swojego geniuszu i nieomylności więc nie reagował jak reszta, jednak udzieliła mu się ciężka atmosfera no i był świadom tego, że zaraz będzie musiał usiąść do książek i powtórzyć zagadnienia z fizyki, a niezbyt lubił się uczyć. Tak, dziś  był dzień w których Jace miał udać się na korepetycje do Magnusa. Nie wiadomo dlaczego ale oprócz niego wszyscy dookoła czuli, że to się może bardzo źle skończyć.

***

   -Do czego jestem ci tam potrzebny? - spytał Alec, gdy Jace poinformował go że zaraz wychodzą i że ma się zacząć zbierać. - Będziecie omawiać podstawy, których nie znasz, dla mnie to żadna powtórka. Trudniejsze zagadnienia, których się uczę w szkole opierają się na tych prostych podstawach więc nie potrzebuję żadnej powtórki bo na bieżąco wciąż od nowa to przerabiam.

-Nie marudź. - Jace wzruszył ramionami - Posłuchanie o tym od kogoś innego niż twojego nauczyciela sprawi, że spojrzysz na to z odrobinę innej perspektywy. Nigdy nie wiesz kiedy i w jaki sposób nauczysz się czegoś nowego. Wiedzy nigdy zbyt wiele.

-No i kto to mówi. Akurat ty jesteś ostatnią osobą, którą posądzałbym o niekontrolowaną potrzebę zdobywania wiedzy. - Stwierdził Alec i gestem ręki dał bratu znak, żeby ten wyszedł z jego pokoju.

-Dobra, dobra. To jeśli nie dla poszerzania horyzontów zrób to dla mnie. Ostatnio średnio układa się między mną a Magnusem, wiesz o tym doskonale. Potrzebuję cię żebyś go pilnował.

-Jego czy ciebie?

-No jeśli tak bardzo chcesz możesz pilnować nas obydwu. - zaśmiał się i wyszedł z pokoju Aleca dając mu czas na przygotowanie się do wyjścia. 

***

   Gdy zadzwonili na domofon starej kamienicy na jednej z brooklyńskich przecznic nie usłyszeli zwyczajowej formułki, której Magnus zwykł używać by dowiedzieć się kto tym razem ma zamiar zaszczycić jego skromne progi. Zabrzmiało tylko charakterystyczne, elektroniczne bzyczenie otwieranego zamka frontowych drzwi i już byli na starej, zakurzonej klatce. Gdy weszli po skrzypiących schodach i zapukali, usłyszeli tylko przytłumione polecenie wejścia. Spojrzeli na siebie. Alec niepewnie, po jego minie bez trudu można było rozpoznać lekkie zmieszanie i niepewność. Jace natomiast jak zwykle pewny siebie z zawadiackim uśmieszkiem na wargach wzruszył ramionami i nacisnął klamkę. Mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo jak podczas ich niedzielnej wizyty. Nawet buty były w taki sam sposób porozrzucane, a plama po winie wciąż nie została umyta. Alec pomyślał że jeśli następnym razem, gdy się tu pojawi, zaschnięta kałuża wciąż nie będzie sprzątnięta, to sam własnoręcznie chwyci za mopa i ją umyje. 

-Kogo moje piękne oczy widzą. - mruknął Magnus nawet nie zaszczycając ich spojrzeniem. Siedział na kanapie i wpatrzony w telewizor powoli jadł popcorn z dużej miski. Chłopcy jeszcze raz na siebie zerknęli. Jace uznał że to on powinien pierwszy się przywitać i zarządzić koniec oglądania i początek nauki, co było trafnym posunięciem bo Alec prawdopodobnie stałby w progu w ciszy ze spuszczoną głową czekając na sygnał od Magnusa. Bane jednak ostentacyjnie nawet na nich nie spojrzał i by zrobić Jace'owi na złość pewnie bez jego wyraźnego sygnału nie oderwałby wzroku od ekranu.

-Dwóch głodnych wiedzy licealistów oczywiście. -Wyszczerzył się zadziornie. Alec chcąc nie chcąc zerknął na ten uśmiech i jego wzrok zatrzymał się na twarzy brata dłuższą chwilę. Oczywiście nie uszło to uwadze Magnusa zmuszając go w końcu do spojrzenia na gości.

-Uważaj bo jeszcze w to uwierzę. - mruknął nauczyciel wracając do oglądania telewizji.

   Jace westchnął zirytowany. Podszedł do stolika przy którym siedział jego korepetytor, a właściwie to pół leżał na czerwonej kanapie szczelnie zawinięty w różowy koc. Dokładnie tak jak w ostatnią niedzielę Jace był zadziwiony jak bardzo "domowy" Magnus różnił się od tego "szkolnego". Dziś prawdopodobnie z powodu późniejszej pory dało się na jego twarzy zauważyć lekki makijaż, albo raczej jego pozostałości. Błękitna, brokatowa kreska nad linia rzęs była lekko rozmazana w kąciku, a jaskółka, którą na codzień starannie wyrysowywał znikła. Cienie na powiece były ledwie widoczne, prawdopodobnie już wstępnie zmyte. Podobnie szminka której czerwień lekko zabarwiła wargi Bane'a ale nie tak intensywnie jak w szkole, świeżo po nałożeniu. Te wszystkie drobne szczegóły, mimo że zauważone przez Jace'a, nie robiły na nim żadnego wrażenia. Chłopak miał w tym momencie w głowie tylko to, że potrzebuje pomocy tego człowieka. Och jak ciężko było mu przyznać to samemu przed sobą. Wyciągnął rękę, chwycił pilota leżącego na stoliku i wyłączył telewizor stając pomiędzy ekranem a Magnusem żeby zmusić go do kontaktu wzrokowego.

-Nie musisz wierzyć- westchnął Jace- dla mnie najważniejsze jest to, żebyś nauczył mnie fizyki. Niczego więcej od ciebie nie chce.

-W takim razie zapraszam do kuchni. Tam jest większy stół, będzie nam wszystkim wygodnie.- Bane gestem wskazał chłopcu gdzie powinien się udać. - Złośliwe, rozpieszczone dzieciaki przodem. - dodał nieco sarkastycznie, na co Jace nawet nie zwrócił uwagi tylko udał się do kuchni.

   Magnus wstając zerknął na znikającego w innym pomieszczeniu Jace'a i dopiero teraz uśmiechnął się spoglądając na drugiego gościa, który nie bardzo wiedział co ma w tej sytuacji ze sobą zrobić.

-Alexandrze - zwrócił się do niego cicho i podszedł zostawiając różowy koc na kanapie. - niby widzieliśmy się wczoraj a już zdążyłem zatęsknić.- wymruczał podchodząc bliżej i chcąc pocałować chłopaka w policzek na przywitanie.

   Alec zarumienił się lekko. Jednak zamiast pozwolić nauczycielowi na okazanie tej odrobiny czułości cofnął się o krok i wyciągnął przed siebie dłonie nie pozwalając mężczyźnie bardziej się zbliżyć.

-Wybacz Magnusie ale...- szepnął i skierował swój wzrok w kierunku kuchni w której dosłownie chwile temu zniknął Jace. Magnus zrozumiał ten oczywisty gest. Alec nie chciał żeby jego brat zobaczył że cokolwiek jest między nimi. Westchnął więc tylko, wyciągnął dłoń i zmierzwił czarne włosy Lightwooda w przyjacielskim geście.

-Rozumiem. Chodź. Czas zobaczyć czy twój brat jest taki tępy czy tylko udaje. Wiesz, dziewczyny lecą na przygłupich bad boyów.

   W odpowiedzi usłyszał cichy śmiech Aleca. Od razu poczuł, że gdzieś w okolicach jego serca rozchodzi się miłe ciepło. Znów się uśmiechnął i wykonał gest zachęcający młodego do ruszenia przodem. Miał wrażenie że ten wieczór będzie jednocześnie bardzo przyjemny, ale również ciężki i irytujący.

***

- Chyba kpisz! 

- Wręcz przeciwnie. Zadałem ci proste pytanie, na które powinieneś odpowiedzieć bez żadnego zastanowienia. Nie rozumiem czemu się denerwujesz.

- Bo to ty miałeś mnie tego nauczyć? - Jace położył na stole plik banknotów.- Pamiętasz umowę? Ty mnie uczysz ja ci płacę. Chyba nie tak ciężko to zrozumieć. 

- Skoro jesteś taki mądry to może powiedz mi jak mam czegokolwiek nauczyć kogoś, kto przez korepetycjami nawet nie zajrzał do zeszytu czy podręcznika?

- Nic mi o tym nie wspominałeś.

- Ach no tak, bo paniczowi pomyślenie o tym sprawiło by zbyt dużo problemów. Mózg by się przegrzał? Czy już do końca przeżarłeś szare komórki alkoholem, mimo że masz dopiero 16 lat? 

- A co to ma do rzeczy? 

Alec nie siedział z nimi przy stole. Szeroki parapet, przy którym postawił krzesło, znajdował się na idealnej wysokości, żeby siedząc przy nim mógł spokojnie pić kawę podziwiając widok zza okna. Przysłuchiwał się sprzeczce z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony czuł się zażenowany zachowaniem brata. Z drugiej tak samo żenujące było infantylne zachowanie Magnusa, który wyraźnie chciał pokazać wszem i wobec, że nie ma zamiaru poddać się bez walki. Alec domyślał się, że to jest związane z dumą. Tak, Magnus był osobą dumną. Właśnie teraz dawał popis tego, że potrafi się zniżyć do zastraszającego poziomu byleby postawić na swoim. 

- Właśnie sporo. Może gdybyś mniej imprezował umiałbyś coś z fizyki, chociażby takie podstawy. 

- Powtórzę raz jeszcze. Jestem tu po to, żebyś mnie tych podstaw nauczył. Mam ci przeliterować? N A U C Z Y Ł  bo jesteś NAUCZYCIELEM. Dotarło? Czy ciągle coś pod tym brokatem ci nie styka?

- Teraz próbujesz wyżyć swoją frustracje na mnie? Teraz mam być twoim psychoterapeutą? Bo na pytanie, które ci zadałem już chyba nie raczysz odpowiedzieć. 

W przysłuchiwaniu i przyglądaniu się tej wymianie zdań najciekawsze były postawy zarówno Magnusa jak i Jace'a. Bane siedział na drewnianym krześle z nogami wyciągniętymi pod stołem. Właściwie to wpół leżał. Oglądał swoje granatowe paznokcie ze srebrnymi akcentami, kontrolował czy pod któryś z nich przypadkiem nie dostał się jakiś brud. Przyglądał się również filiżance z kawą, oraz kilku okruszkom koło talerzyka. Zerkał na zegar, na swoje stopy, znów na dłonie. Alec mógł stwierdzić, że wzrok Magnusa skupiał się na wszystkim, co nie było Jacem. Ton jego głosu pozostawał monotonny, znudzony, jakby dopiero wstał z łóżka i jego myśli krążyły tylko wokół ciepłej kołdry i miękkiego materaca. 

Jeśli chodzi o Jace'a... Jego postawa zdradzała wszystkie jego emocje. Przede wszystkim poirytowanie. Intensywnie machał dłońmi, nachylał się nad stołem i marszczył brwi. Jego głos na przemian był spokojny, żeby po chwili prawie był bliski krzyku. Co jakiś czas odwracał się w stronę Aleca przeczesując dłonią złociste włosy, które w promieniach południowego słońca wpadającego przez duże okno, mieniły się wieloma odcieniami żółci i srebra. Alexander momentami zawieszał na nich wzrok. Były na prawdę piękne. Przyłapał się nawet na wyobrażaniu sobie jak zanurza dłoń w tej burzy miękkich, słonecznych kosmyków. Zamknął oczy, potrząsnął głową i obrócił się w stronę okna. 

- Nie odpowiem na pytanie bo nie znam odpowiedzi. 

- Zamiast się ze mną kłócić już dawno zdążyłbyś wyciągnąć podręcznik, znaleźć temat o który pytam i go przeczytać. 

- Ja się kłócę? 

- No i dalej bezsensownie tracisz czas. 

- Nie pomagasz mi!

- Nie mam zamiaru. 

Alec westchnął. 

- A może tak ustalcie sobie dzisiaj plan pracy? - wtrącił nie odrywając wzroku od widoku za szybą. Stwierdził, że jednak powinien zareagować zanim dojdzie do rękoczynów. Usłyszał szelest i był pewien że to Magnus w końcu podniósł wzrok. Odwrócił się w ich stronę i napotkał kocie oczy nauczyciela. Przez króciuteńką chwilę milczał wybity z rytmu, jednak udało mu się odkaszlnąć i kontynuować. - Magnusie, powinieneś określić czego oczekujesz od Jace'a przed każdą lekcją. Najlepiej jakbyś mu rozpisał co planowo będziecie przerabiać w którym tygodniu. Natomiast ty. - Przeniósł wzrok na swojego brata. - Określ czego od Magnusa oczekujesz, tak najogólniej. Przed każdymi korepetycjami powinieneś zerknąć na materiał na kolejny tydzień i jasno określić jeśli uważasz, że coś potrafisz i nie musisz przerabiać, albo potrzebujesz nad tym posiedzieć trochę dłużej. 

Zapadła chwila ciszy. 

- No ja cały czas próbowałem cokolwiek ustalić ale on.. - zaczął Jace oskarżycielskim tonem. "No i zaczynamy od nowa" pomyślał Alec. - On nie chce współpracować.

- Oczywiście, że nie chcę współpracować. Od początku się nie zgadzałem. 

- Ale teraz już nie masz wyboru. 

- Ależ oczywiście że mam wybór. Mogę dawać z siebie wszystko, aby te korepetycje nie były miłym doświadczeniem. 

- Będziesz tego żałował.

Alec westchnął. Korepetycje zakończyły się pół godziny później. Udało im się uzgodnić kilka istotnych rzeczy. Pierwszą z nich było to, że Jace'owi się nie chce uczyć. Drugą było to, że Magnus nie chce udzielać korepetycji. Trzecią było to, że Alec nie powinien się wtrącać....


___________________________________

Em... Co ja robię tu? 
Ile to już lat od ostatniego rozdziału? Nie cieszcie się, na kolejny poczekacie pewnie kilka następnych. ;) Ale to ja, wielki lub mały powrót. 
Czemu pojawił się ten rozdział? Bo przypadkiem przypomniałam sobie o tym blogu i przypadkiem zobaczyłam komentarze z... tego roku... Przez chwilę byłam na prawdę zdziwiona, że ktoś jeszcze to czytał. Więc, jeśli zastanawiacie się czy komentować to... tak. Komentujcie bo tylko to motywuje do pisania, komentarze. 

Tak poza tym to... ekm... cześć? co tam u was? jak żyjecie w 2k20?

 Pozdrawiam was nowa stara ja.
~Koneko

piątek, 27 października 2017

Rozdział XVII

  Poniedziałek, godzina 12.20, lekcja historii. Za oknem nic ciekawego. Ot, zwykła jesień czyli pochmurnie i ponuro. Wydawać by się mogło, że jedynym światłem w tej szarej, szkolnej rzeczywistości jest złocista czupryna otoczona jakimś nieziemskim blaskiem, przyciągająca spojrzenia. Nie... zaraz... przyciągająca spojrzenia? No tak, powinna zwracać uwagę. Wszystkie dziewczyny w klasie powinny zerkać "dyskretnie" w stronę jaśniejącej postaci, kumple powinni co minutę odwracać się w Jego stronę i zagadywać. Powinni, powinni, powinni. Ale tak nie jest. Jakiś czas temu w tej klasie pojawiło się... drugie słońce. Może nie jaśniejsze, ale zdecydowanie cieplejsze i bardziej zachęcające... nie, nie! Nic nie jest bardziej zachęcające od Jace'a Lightwooda! Tym konkurencyjnym blaskiem jest... Magnus Bane. Na początku uwielbiany również przez Jace'a. Na szczęście udało mu się uwolnić ze straszliwego uroku rzuconego na całą klasę przez historyka i przejrzeć na oczy. To nie była nowa gwiazda, to była konkurencja i blondyn uświadomił sobie to krótko po tym, gdy "brokatowy" nauczyciel zrobił niezapowiedzianą kartkówkę. Nie, to nie był przypadek.

   W każdym razie Jace robił wszystko, żeby tej walki nie przegrać, chociaż wiedział, że będzie ciężko. A co było w tym wszystkim najgorsze? To, że musiał się uniżyć przed swoim wrogiem nr 1 i poprosić go o... korepetycje z fizyki. To była ciężka walka i Lightwood musiał użyć każdej dostępnej broni, wykorzystać każdy sposób, a nawet posłużyć się podstępem i szantażem. Nie było łatwo, ale udało się. Bo Jace zawsze dostaje to czego chce.

   Szczerze mówiąc nie spodziewał się, że jego przypuszczenia okażą się prawdziwe. Tak właściwie to wciąż nie miał pewności, ale sama sugestia zdradzenia pewnej tajemnicy musiała zrobić wrażenie na tym "diamenciku" skoro zgodził się na te korepetycje, chociaż początkowo był aż tak przeciwny.  Coś musiało być na rzeczy. 

  Kogoś postronnego, lub choćby samego Magnusa mogłoby zastanawiać jak na to wpadł. Szczerze? Po prostu strzelał. Wtedy, gdy Alec nie wrócił do Pandemonium i nie pomógł im się dotoczyć do domu coś zaczęło mu świtać. To nie był pierwszy raz gdy Alec nie wracał na noc, a przecież nigdy nie był z nikim na tyle blisko. Co się więc działo z jego ukochanym, starszym braciszkiem gdy nie było go w domu? Dziewczyna? Nie, w końcu przyznał mu się że jest gejem i Jace nawet odpuścił mu to znieważenie jakim było poinformowanie go na samym końcu. Czyli może znalazł sobie chłopaka? No tylko pozostawał jeden problem. Bo Alec tak na prawdę wciąż pozostawał Aleckiem. Jace nie zauważył w jego otoczeniu nikogo nowego. Zagadka pozostawała nierozwiązana. Jak zawsze najstarszy z rodzeństwa wstawał rano, budził Isabelle i jego, jadł śniadanie szedł do szkoły, a później z niej wracał, zamykał się w pokoju i wychodził tylko żeby pogadać z Maryse albo coś zjeść. No może nie do końca, bo raz w ciągu ostatniego miesiąca zdarzyło mu się zniknąć gdzieś po szkole, ale to był jednorazowy epizod, który nigdy się nie powtórzył. No i dochodziła kolejna kwestia, z kim wtedy zniknął? Czy poszedł gdzieś sam? To by nie miało sensu, do tego czasu nigdzie sam nie znikał. 

   Dlatego właśnie Jace po dokładnym przemyśleniu, spisaniu i przeanalizowaniu tych faktów doszedł do wniosku, że jeśli w życiu jego brata pojawiła się jakaś nowa osoba, to musiała mieć związek ze szkołą, bo tam Alec spędzał większość swojego czasu. I gdzieś tam z tyłu głowy zabłysnęło słabe światełko. Początkowo wydawało się na tyle idiotyczne i nieprawdopodobne, że je zignorował. Jednak im więcej myślał, tym ten głosik stawał się coraz bardziej natrętny, aż w końcu Jace dopuścił taką możliwość. Aleca i Magnusa łączyła jakaś więź. Początkowo był pewien, że na prawdę świetnie się dogadują, ale jego myśli podrzucały coraz bardziej nieprawdopodobne możliwości. Na przykład że Alexandder Lightwood spotyka się z Banem. Gdy po raz pierwszy przyszło mu to na myśl wybuchnął tylko gromkim śmiechem. Niby w jaki sposób? Nie chodziło nawet o barierę nauczyciel-uczeń która ich dzieliła. Bardziej Jace'owi nie pasowały do siebie ich charaktery. No bo jak to możliwe, żeby ktoś taki jak Alec- cichy i pokornego serca, chowający się w cieniu i najbardziej na świecie nienawidzący się odróżniać miałby dogadać się z tym brokatowym facetem? Nie, po prostu nie. Jednak im częściej i dłużej o tym myślał tym bardziej prawdopodobne mu się to wydawało. Chociaż to wciąż były tylko domysły, albo raczej idiotyczna teoria wymyślona na poczekaniu. 

   Gdy zobaczył Aleca i Magnusa patrzących na siebie nawzajem w niedzielny poranek coś do niego dotarło. Może na prawdę coś ich łączyło? I to coś więcej niż tylko przyjaźń? Nie ważne jak daleko zaszli, dzięki tej relacji Jace zyskał korepetytora, był z siebie niesłychanie zadowolony, no bo mało kto był na tyle inteligentny, żeby ze strzępków informacji jakie posiadał wysunąć tak daleko idące wnioski? Tylko on, najwspanialszy Jace Lightowood, słońce Nowego Jorku.

- To może Jace mi odpowie. - usłyszał głos nauczyciela. Spojrzał na zmrużone kocie oczy i złośliwy uśmieszek błąkający się na śliwkowych wargach. I w tej chwili dotarło do niego coś równie istotnego. Podpadł swojemu nauczycielowi. Bo nawet jeśli mógł go szantażować w sprawie korepetycji to Magnus właśnie znalazł sposób by mu odpłacić za zniewagę. Przecież nikt mu nie zabroni sprawdzać wiedzy Jace'a.

- Z miłą chęcią, jeśli tylko powtórzysz pytanie. - Oj nie. Jace Lightwood tak łatwo się nie poddaje, zwłaszcza, że z historii zawsze był dobry. Nie da sobie wejść na głowę, nie da Magnusowi tej satysfakcji.

- Czyli nie słuchasz co mówię. Nie jestem z tych, którzy lubią być ignorowani. Nie powtórzę pytania, a ty jeśli nie odpowiesz wyjdziesz z tej sali z jedynką w dzienniku.

- Ja mam prawo usłyszeć pytanie jeszcze raz chociażby po to, żeby lepiej ułożyć w głowie odpowiedź, a ty nie masz prawa wpisać jedynki za chwilowy brak skupienia.

- Mam prawo wpisać jedynkę za aktywność na lekcji, a raczej jej brak. - znów ten złośliwy uśmieszek. Jace zdał sobie sprawę, że w klasie panuje idealna cisza. Nikt pewnie nie spodziewał się czegoś takiego po ulubionym nauczycielu. W tych wszystkich małych główkach dominowała teraz pewnie jedna myśl, że Magnus staje się podobny do tej jędzy od matmy, pani Andrews, która wprost uwielbiała wpisywać jedynki całej klasie bez konkretnego powodu.

- Pójdę do dyrektora złożyć skargę. - Jace wstał i skrzyżował ręce na piersi. Wyprostował się i lekko uniósł podbródek. Może i był tylko uczniem, a Magnus aż nauczycielem, ale na pewno nie da się traktować jak głupiego gówniarza.

- Czyli pójdziesz przyznać się, że nie słuchasz na lekcjach? - Bane usiadł za biurkiem i zaczął wpisywać coś na laptopie, zupełnie jakby wyzywająca poza Jace'a nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia.

- Po prostu powiadomię, że pracownik szkoły jest niekompetentny. 

- Tak, tak. Usiądź już i po prostu kontynuujmy lekcję. 

  Jace usiadł, czerwony ze wściekłości. Czuł, że to nie będzie jego pierwsza jedynka z historii i wiedział, że na następną lekcję będzie musiał się porządnie przygotować, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że zostanie zapytany. 

***

- Nadal nie rozumiem, jak cię przekonał. - Alec siedział w szkolnym bufecie z Magnusem i popijał czarną kawę. Właśnie trwała długa przerwa, więc mieli trochę czasu żeby po prostu porozmawiać o błahostkach i ciekawych nowinkach i ploteczkach z całego dnia. Po tym jak w niedzielę Jace nie pozwolił Alecowi nawet się pożegnać, czy choćby dowiedzieć co tak na prawdę zaszło, tylko po prosty siłą wywlókł z mieszkania na Brooklynie, najstarszego Lightwooda wprost zżerała ciekawość. Nie miał pojęcia co jego brat powiedział Bane'owi, że ten się zgodził. Od początku był pewien, że "wspaniały plan" złotego chłopca nie wypali. A tu jednak... takie zaskoczenie. Jednak jeszcze bardziej zastanawiające było to, że on również w tych korepetycjach miał brać udział. Nie żeby mu jakoś specjalnie to przeszkadzało, uwielbiał odwiedzać mieszkanko w jednej z Brooklyńskich kamienic, jednak miał pewne obawy. No bo przecież przy Jacie nie mogli się ujawnić, przecież nic nie wiedział o ich związku. Jak więc miałby się zachowywać w trakcie trwania tych dodatkowych lekcji?  

- Nie przekonał, po prostu się zgodziłem.- wzruszył ramionami nauczyciel. 

- Nie możliwe. Musiał ci coś powiedzieć, że zmieniłeś zdanie. Tylko nie wiem co. 

- Trzeba było mnie nie zostawiać sam na sam z tym potworem tylko siedzieć przy mnie i trzymać za rączkę. Ale nie, wolałeś zostawić mnie na pastwę monstrum, a samemu iść pić kawkę z moją przyjaciółką. 

- Ech... dlaczego zawsze musisz wszystko musisz tak komplikować? - mruknął Alec. - Dlaczego po prostu mi nie powiesz. Nic nie stracisz, a zaspokoisz moją ciekawość. - posłał mu najsłodszy uśmiech jaki tylko potrafił, przynajmniej tak mu się wydawało. Magnus parsknął śmiechem widząc jego minę.

- Powiedziałbym ci, gdyby było co mówić. - westchnął. 

   Niespodziewanie do bufetu wpadł rozzłoszczony Jace. Gdy tylko ich zobaczył bez zastanowienia ruszył do nich zdecydowanym krokiem. 

- Jaja sobie robisz co? - oparł dłonie o blat stolika i zwrócił się bezpośrednio do Magnusa, który chyba próbował go ignorować bo nawet na niego nie spojrzał, nie wspominając już o udzieleniu jakiejkolwiek odpowiedzi.

- Patrz na mnie jak do ciebie mówię ty cholerny, błyszczący...

-Jace! Opanuj się, co? - Alec wstał i chwycił brata za ramię. Ten szybkim ruchem strzepnął jego dłoń. 

- Nie broń go. Zrobiłeś to specjalnie, ja to wiem. - znów zwrócił się do nauczyciela.

- Może zrobiłem to specjalnie. - wzruszył ramionami mężczyzna. - a może po prostu miałem już dość tego że nie słuchasz co się do ciebie mówi na lekcji.

- Co ty tak nagle przejmujesz się moim zaangażowaniem na zajęciach?

- Co ty tak nagle przejmujesz się swoją średnią z fizyki? - Bane w końcu spojrzał na chłopaka. Miał drapieżnie zmrużone oczy. Alec już wiedział, że robi się coraz mniej ciekawie.

- Powie mi ktoś o co chodzi? 

- Wstawił mi jedynkę bo mnie nie lubi.- warknął Jace.

-Wstawiłem mu jedynkę bo nie odpowiedział na proste pytanie. 

- Odpowiedziałbym gdybyś powtórzył.

- Powtórzyłbym, gdybyś był odrobinę milszy. A teraz możesz już iść, jestem zajęty. 

- Jeszcze zobaczymy kto wygra tę wojnę. - rzucił blondy na pożegnanie. 

   Alec nic nie mówił. Usiadł znów na swoim miejscu i przyglądał się nauczycielowi podczas gdy ten spokojnie kończył słodką drożdżówkę. Teraz był całkowicie pewien, że coś ostatnio między nimi zaszło. Przecież po tym co właśnie usłyszał nie było mowy, żeby Magnus tak po prostu zgodził się pomóc Jace'owi w nauce. Tylko co się stało? Po jakie środki sięgnął jego brat by zmusić nauczyciela do współpracy? Czemu mężczyzna nie chciał niczego powiedzieć i o jaką wojnę chodziło blondynowi? Zadzwonił dzwonek. Alec domyślał się, że w najbliższym czasie niczego się nie dowie.

_____________________________________

Proszę państwa! Co się właśnie stało? Jak to możliwe? Pewna kłamczucha powstała z martwych po ponad roku nieobecności! A to dopiero ubaw, bo zdążyła oświadczyć, że zawiesza bloga. O ironio, napisała rozdział i chyba ma zamiar napisać następny. Co z tego, że krótki. Do tego już przywykliście moje zabłąkane duszyczki, że długich rozdziałów nie piszę i pisać nie będę. Ale.... nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek coś napiszę xD

  A teraz serio. Witam, witam. Tak, wiem tęskniliście.
1. Dlaczego? - A no tak się złożyło, że przeczytałam ostatnio całość jeszcze raz, a że mam sporo czzasu stwierdziłam, że może coś naskrobię.

2. Czy będę kontynuować? - Nikt nie zna wyroków Boskich :)


 Jeśli jeszcze jakimś cudem ktoś tu zajrzy to chcę widzieć komentarze. 

Pozdrawiam
~Koneko (jak nostalgicznie :')

poniedziałek, 18 września 2017

Nic nowego

Nie jest to kolejna część opowiadania, ani one shot, ani nic kreatywnego napisanego by cieszyć oko czytelnika. Po prostu jakby jeszcze jakimś dziwnym trafem ktoś się tu pojawił to chcę żeby wiedział na czym stoi.

Opowiadania raczej kontynuować nie będę. Nie będę również zasłaniać się brakiem weny czy innymi pierdołami. Świat Nocnych Łowców pokochałam TYLKO ze względu na Maleca. Pozostałe postacie są płytkie, Jace który sprawił na mnie piorunujące wrażenie złego chłopca w pierwszej części zrobił się ciotowaty, Clary irytująca a w każdej kolejnej części akcja traciła ten impet i książka już tak nie wciągała.

Po co piszę moją nic nie znaczącą opinię? Bo dzisiaj sobie przypomniałam że prowadziłam bloga. Przepraszam was wszystkich.
 Nie usunę ani nie zawieszę bloga.

Pozdrawiam i mam nadzieję że może jeszcze nadejdzie dzień w którym zdecyduję się zakończyć historię którą kilka osób pokochało.

~Koneko

sobota, 11 marca 2017

Miasto Popiołów cz.I


W mieszkaniu czarownika panowało zamieszanie. Znów miał tę wątpliwą przyjemność goszczenia stada niedorosłych Nocnych Łowców. Praktycznie od zawsze miał jakiś kontakt z Nephilim, raz lepszy, raz gorszy, ale ostatnimi czasy nie było dnia spędzonego bez tego znamienitego towarzystwa. Czuł się jak za dawnych lat, znów podpisywał umowy z Clave i gościł w swoim przecudownym mieszkaniu hordy dzieciaków. W sumie nie miałby nic przeciwko, gdyby nie to, że hałastra zaczynała się kłócić. No po prostu świetnie, tego jeszcze brakowało. Najlepiej niech wyciągną te swoje odblaskowe mieczyki i poplamią mu dywan krwią! No przepraszam bardzo, ale kto to będzie potem sprzątał?!

- Nie ma mowy, żebym was puścił- oświadczył Jace. - Użyję siły jeśli będę musiał.

  No dobra, czas uspokoić rozbrykaną młodzież. W końcu był przygotowany na taki obrót wydarzeń. Podwinął rękawy zielonego, jedwabnego szlafroka i rozsiadł się wygodnie na krześle.

- Choć to brzmi kusząco, jest inne wyjście.

- Jakie? Jest umowa z Clave. Nie można jej obejść.

- Ja mogę. - och, jakie te dzieciaki teraz są niemądre i niedomyślne. Uśmiechnął się szeroko. - Nigdy nie wątp we mnie Nocny Łowco, bo moje talenty są niezrównanie i imponujące. Zaczarowałem umowę z Inkwizytorką tak, że mogę wypuścić cię na krótko, jeśli inny Nephilim zajmie twoje miejsce.

- A gdzie znajdziemy takiego... Aha, masz na myśli mnie. - Jak to dobrze, że Alec był taki domyślny.

- Już nie chcesz iść do Jasnego Dworu? - spytał Jace

- Myślę, że raczej powinieneś iść ty niż ja. Jesteś synem Valentine’a, i to ciebie z pewnością chce zobaczyć królowa. Poza tym jesteś czarujący. Może nie w tym momencie, ale zwykle tak. A fearie są bardzo podatne na czyjś urok.

  Poszło zaskakująco łatwo i nikt nie robił żadnych problemów, co Magnusa mile zaskoczyło. Nephilim mieli niemiły zwyczaj komplikowania wszystkiego czego tylko dotkną, a Bane doświadczył tego w swoim długim życiu niezliczoną ilość razy. Odetchnął więc z ulgą gdy grupa składająca się z Jace’a, Clary i chłopaka-szczura opuściła jego mieszkanie.
   Przez chwilę stali z Aleckiem na środku pokoju wpatrzeni w zamknięte drzwi i milcząc wsłuchiwali się w cichnące odgłosy rozmów i skrzypienie starych schodów. Gdy do ich uszu dotarł dźwięk zatrzaskiwanych frontowych drzwi jak na zawołanie odetchnęli głęboko i spojrzeli na siebie.

- Czego ja się spodziewałem - mruknął Alec. - Od początku to planowałeś, prawda? Nie zaczarowałbyś tej umowy gdybyś nie był pewien, że koniec końców Jace będzie chciał się stąd wyrwać. Nie pomyślałeś o tym, że mógłbym się nie zgodzić lub znaleźć na moje miejsce kogoś innego?

  Bane pstryknął palcami, z pomiędzy których wyleciały szmaragdowe iskry. Okrągły stół razem z krzesłami i pustymi kubkami zniknął, a w jego miejsce pojawiła się wygodna, kanapa obita czerwoną skórą. Lightwood usiadł na niej i oparł łokcie na kolanach.

- To nie tak, że nie pomyślałem o tym Aleksandrze - Magnus stanął przed nim, przyglądał się jego jasnej skórze i próbował spojrzeć w błękitne oczy chłopaka, niestety ten nie patrzył na niego chowając źrenice za długimi, czarnymi rzęsami. - Ja po prostu od początku wykluczyłem taką możliwość. Przecież cię znam.

- Spotykamy się dopiero od kilku tygodni. Jesteś pewien, że znasz mnie aż tak dobrze?

- Tak. Bo jesteś osobą, z której można czytać jak z otwartej księgi. - zauważył, że chłopak skrzywił się nieznacznie. Wzrok Bane’a przewędrował z gładkiej twarzy Aleca na jego szyję i od razu dostrzegł lekko zaróżowione miejsce. Jeszcze dwa dni temu ślad był bardzo widoczny, jaśniejący intensywną czerwienią na tle bladej skóry. Czarownik wyciągnął dłoń i z uśmiechem satysfakcji na ustach delikatnie musnął palcami podrażnione miejsce. Alec prawie podskoczył zaskoczony łagodnym dotykiem.

-Ktoś zauważył? - spytał Magnus odsłaniając idealne, lśniące niczym wyszlifowane diamenty, zęby.

-Przestań, proszę. - chwycił się za szyję, a jego twarz przybrała soczyście czerwony kolor. - Tak - dodał cicho po krótkiej chwili.

-Naprawdę? Kto? - na twarzy czarownika pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Usiadł na kanapie obok Aleca i przyglądał mu się roziskrzonym wzrokiem.

-Jace - plama po rozlanym winie zdobiąca parkiet na drugim końcu pokoju była zaskakująco interesująca i warta poświęcenia jej dużej ilości uwagi.

- I co mu powiedziałeś? Bo na pewno próbowałeś coś wymyślić.

- Że przewróciłem się w parku.

-Na szyję? - podziemny wybuchnął głośnym, melodyjnym śmiechem. Alec, o ile to było w ogóle możliwe, zrobił się jeszcze bardziej czerwony. - Och, mój ty słodki...

- Nie powinieneś więcej tego robić - burknął zawstydzony.

-Malinek? Dlaczego? Bo nie wmówisz mi, że nie sprawia ci to przyjemności.

-Co? Nie! Znaczy tak. To znaczy, nie!.. ech... - w końcu błękitne oczy zwróciły się w stronę Magnusa i przez chwilę jakby z fascynacją przyglądały przystojnej twarzy. - Chodzi mi to to że nie chcę...

-Nie chcesz, żeby Jace widział. - dokończył Bane, a radość w momencie zniknęła z jego kocich oczu. - No cóż, masz rację, przecież nawet nie jesteśmy parą. Zwłaszcza, że nikt nie miał się dowiedzieć. - wstał, obszedł mebel dookoła i usiadł na oparciu kanapy tyłem do Aleca, wpatrzony krajobraz za oknem.

-Nie do końca o to mi chodziło - mruknął chłopak.

-Nie musisz udawać, Aleksandrze. Pamiętam jak się umawialiśmy. Tylko... zrozum jakie to uczucie gdy widzę jak kładziesz swoją dłoń na plecach Jace’a, albo gdy zwracasz się do mnie tak oficjalnie gdy rozmawiamy w towarzystwie. „O co chodzi, Magnusie” , „Magnusie, pokaż się” , Magnusie to, Magnusie tamto. Trzymasz dystans nie tylko fizyczny. Za wszelką cenę starasz się podkreślić, że całkowicie nic nas nie łączy.

-A co mam zrobić jeśli ty robisz wszystko zupełnie na odwrót - odwrócił się lekko unosząc głos. Bane również na niego zerknął wpatrywali się w siebie nawzajem zawzięcie. - Co to było za przywitanie? „Alec, mój drogi”? Na prawdę?

-Zawsze się tak z tobą witam, czy to w czymś przeszkadza? - wzruszył ramionami i kontynuował przyglądanie się ulicy przez szybę nie grzeszącą czystością.

-Tak, przeszkadza, bo jak już wcześniej sam wspomniałeś mamy umowę. - zapanowała krótka chwila ciszy. Alec odetchnął głęboko i kontynuował już spokojniej. - Przecież ci tłumaczyłem moje powody. Dlaczego nie możesz ich po prostu zaakceptować? Zawsze robisz wszystko po swojemu, nie możesz pomyśleć przez chwilę o moim położeniu?

- To nie tak, że nie wiem o co chodzi. Spójrz na mnie i powiedz mi, jakie zwierze ci przypominam?

-Co to za pytanie- Alec próbował zachować powagę, ale uśmiech mimowolnie wpełzł na jego wargi.- Zmieniasz temat.

-Po prostu odpowiedz.

-No.. więc... Najbardziej przypominasz mi kota. - stwierdził po krótkim zastanowieniu.

-Właśnie! Kota! A co potrzebuje kot, by wieść szczęśliwe życie? Pozwól, że cię oświecę. Kot potrzebuje po pierwsze dużo snu, po drugie dużo jedzenia a po trzecie dużo czułości. - Alec zaśmiał się cicho. - No popatrz na takiego przeciętnego Puszka. Wystarczy go przytulić i podrapać za uchem, żeby poprawić mu nastrój.

   Magnus poczuł za sobą ruch na kanapie. Pewnie Lightwood wyłożył się rozbawiony na kanapie Zawsze tak robił, gdy rozmowa z poważnej przechodziła w zwykłą pogawędkę. Jakież było jego zdziwienie gdy poczuł za uchem lekki dotyk, który po chwili przerodził się w przyjemne drapanie. Nie odwrócił się. Przymknął tylko oczy jak kot i rozkoszował przyjemnym i niespodziewanym przejawem czułości ze strony chłopaka.

- Rzeczywiście, zupełnie jak kot - Alec wciąż drapał czarownika za uchem, rozbawiony jego reakcją. Ten zamruczał cicho, potwierdzając obserwacje chłopaka. Trwali tak jeszcze krótką chwilę po upłynięciu której Magnus odwrócił się i zadowolony przytulił chłopaka.

-Tak niewiele mi potrzeba do szczęścia. - prawie szepnął wprost do jego ucha.

****


Oglądanie „Gilligan’s Island” po raz trzeci albo czwarty dla zwykłego człowieka byłoby rzeczą nużącą. Zwłaszcza, jeśli miało się znakomitą pamięć i bez problemu potrafiło recytować kolejne sceny, zachowania bohaterów a nawet niektóre dialogi. Tak, Magnus znał ten serial praktycznie na pamięć, ale nie był zwyczajnym człowiekiem. Był Wysokim Czarownikiem Brooklynu, a dla Aleca potrafił nawet po raz kolejny obejrzeć ten serial i czerpać z tego przyjemność. No bo cóż mogło być rozkoszniejszego niż siedzenie z wyjątkową osobą na wygodnej kanapie, pod ciepłym kocem i wcinanie popcornu z masłem z wielkiej, różowej, plastikowej miski. Magnus mógłby spędzić tak cały dzień, czuć tuż obok siebie ciepło ciała drugiego człowieka, upajać się dobrze znanym zapachem i błądzić palcami między kosmykami kruczoczarnych włosów.
Magnus zaśmiał się widząc swoją ulubioną scenę. Nie ważne ile razy to oglądał zawsze tak samo go śmieszyło. Alec tylko zmarszczył brwi.

-Nie rozumiem, co w tym śmiesznego.

-Gdybyś dłużej żył w świecie przyziemnych na pewno by cię to śmieszyło. - odparł Bane.- Ale to przecież nie twoja wina, że Nephilim tak się izolują.

-Bo nie jesteśmy od tego, by się przyjaźnić z przyziemnymi. Naszym zadaniem jest chronić ich przed demonami i..

-I Podziemnymi. - dokończył za niego Magnus rozbawiony lekkim zmieszaniem chłopaka. - Ale nie możesz powiedzieć, że komedie przyziemnych cię nie śmieszą - gładko zmienił temat.

-No, może trochę.

-Musimy jeszcze kiedyś obejrzeć Monty Pythona, Przyjaciół i Doktora Who. Zaczniemy klasycznie.

- Noc jeszcze młoda. - zażartował Nephilim, co zdarzało mu się na prawdę rzadko. Tak rzadko, że Bane zerknął na niego z konsternacją. - No co?

- Nic - wrócił do oglądania uśmiechając się delikatnie. Przez chwilę znów panowała cisza, na twarzy Lightwooda co jakiś czas pojawiał się delikatny uśmiech. Było to więcej niż urzekające. - Wiesz co Alexandrze... - zaczął znów. Zbliżył się do niego i delikatnie dmuchnął, podrażniając skórę tuż za uchem Nocnego Łowcy. - Masz rację, noc jeszcze młoda.

  Z rozkoszą przyglądał się jak wszystkie włoski na ciele chłopaka stają dęba, a twarz oblewa się przesłodkim rumieńcem. Uwielbiał się z nim tak drażnić, zwłaszcza że Alec najpierw będzie próbował zgrywać niezadowolonego a później chętnie przyłączy się do tej zabawy. Pewnie skończy się tak jak ostatnio- czyli na niczym więcej niż śladach zębów Magnusa na jasnej skórze szyi. Ale czarownik nie chciał się śpieszyć. Dla Aleca to wszystko było nowe, więc dopóki chłopak nie będzie gotowy na następny krok nic się nie wydarzy. Nawet jeśli Bane będzie przez to cierpieć, a będzie na pewno. Zawsze cierpi gdy Alec opuszcza jego mieszkanie w najbardziej ekscytujący momencie. A może chłopakowi sprawiało to przyjemność? Może pod tą maską nieśmiałości i zażenowania nowymi doznaniami krył się niewyżyty sadysta, którego do szału doprowadzał widok błagalnego spojrzenia Magnusa, gdy żegnał się w progu z Nephilim. Może robił to specjalnie, może sprawiało mu to największą przyjemność. A gdyby tak kiedyś zaopatrzyć się w...

-Ziemia do Magnusa! - znajomy i bardzo miło brzmiący głos wybudził go z tych fantazji. Ale jakich fantazji! Na Anioła! A gdyby tak one kiedyś się spełniły? - To jak zamierzamy wykorzystać resztę tej nocy?

  To ostatecznie sprowadziło Bane’a z powrotem.

-Hmm.. Możemy to zrobić na wiele sposobów. Choćby na przykład... - przerwał gdy zobaczył Aleca. Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń przed sobą. Można by pomyśleć, że wciąż oglądał serial, ale Magnus go znał. Wiedział, że nad czymś intensywnie myśli. Miał lekko zmarszczone brwi, co nadawało jego twarzy niezwykle poważnego wyrazu. Przez słabą poświatę ekranu jego jasna skóra wydawała się być prawie przeźroczysta.
  Widząc swojego towarzysza w takim stanie czarownik tylko westchnął i przytulił się do niego mrucząc przy tym cicho.

- Wiesz, Alexandrze, rozmawialiśmy już o tym. Nie chce cię do niczego zmuszać. Wystarczy, że mnie mocno przytulisz.

-Nie. - wzrok Lightwooda wciąż był utkwiony gdzieś daleko, w niematerialnym świecie, do którego nie mógł dostać się nikt poza nim. - Myślałem o czymś zupełnie innym. Można powiedzieć, zupełnej odwrotności.

  Magnus uniósł wzrok i zobaczył zaczerwieniony policzek.
- Co chcesz przez to powiedzieć?

-Ja... -  jak zwykle w takich sytuacjach stres przejmował kontrolę. Alec zająknął się lekko. Bane zdążył się przyzwyczaić. Poza tym, ostatnio zdarzało mu się to coraz rzadziej. Te widoczne postępy wyjątkowo cieszyły podziemnego. - Po prostu myślałem, że...

- Za dużo myślisz, za mało robisz.- przerwał mu uśmiechając się lekko. Zauważył delikatne skinienie głowy, potwierdzające jego słowa. - Czasem musisz dać się po prostu ponieść emocją. Czyny mówią często więcej niż słowa, co nie zmienia faktu, że o niektórych rzeczach trzeba powiedzieć wprost.

  Wtedy błękitne tęczówki zwróciły się wprost na Magnusa. Spojrzenia Aleca było hipnotyzujące i czarownik stwierdził to przy ich pierwszym spotkaniu. Bez problemu mógłby utonąć w tym pozornie bezkresnym błękicie. Po chwili na policzkach poczuł delikatne, wiecznie zimne dłonie chłopaka. Ten dotyk spowodował natychmiastową reakcję w postaci niekontrolowanej fali ciepła przepływającej wzdłuż jego kręgosłupa.
  Wciąż przyglądali się sobie nawzajem, jak gdyby z całej siły starali się zapamiętać każdy szczegół, każde uczucie, każdą reakcję. I Magnus już wiedział. Zrozumiał, co Alec próbował mu powiedzieć i był tym całkowicie zaskoczony. Tak zaskoczony, że nie zauważył nawet kiedy twarz Nephilim znalazła się przytłaczająco blisko, a ich rozgrzane wargi zetknęły się, najpierw delikatnie, nieśmiało.
  Ta chwila była w jakiś sposób wyjątkowa. Wszystko działo się tak powoli, tak namiętnie, a cel był jeden. Cel o którym dotychczas Bane mógł tylko marzyć. Już za chwilę miało wydarzyć się to na co czekał! Dziś wieczorem Wysoki Czarownik Brooklynu będzie kochał się z zabójczo przystojnym Nocnym Łowcą!

   A jednak cały nastrój poszedł się, przysłowiowo, j.. no nie ważne co. W każdym razie telefon młodego, prawie kochanka Magnusa, donośnie zadzwonił wibrując, podskakując i hałasując na wszelkie możliwe sposoby na niewielkim stoliku przed czerwoną kanapą. Nastroju nie było, nadziei też już nie było. Zostało tylko imię migające na wyświetlaczu. Imię przyprawiające Magnusa o ból głowy.

-To Jace, muszę odebrać.

- Oczywiście. Są sprawy ważne i ważniejsze. Przecież wcale w niczym nam nie przeszkodził.

   Alec się nie odezwał. Rozkosznie zarumieniony poszedł na drugi koniec pokoju, by odebrać telefon. Gdy skończył po jego rumieńcach pozostało tylko wspomnienie. Blady jak ściana, z rozszerzonymi źrenicami podszedł powoli do Magnusa.

-Będziemy potrzebowali krwi. - oznajmił dziwnym głosem. Bane zmarszczył brwi i przyglądał mu się badawczo.

- Dobrze się czujesz? Może po prostu masz gorączkę, albo...

-Nie! Nie mamy czasu, Magnus! - w błękitnych oczach można było dostrzec coś na kształt.. paniki? - Pomóż mi znaleźć krew!

-Ale po co ci ta krew, bo chyba nie masz zamiaru fundować posiłku jakiemuś zaprzyjaźnionemu wampirowi.

-Oj, zdziwisz się. 

*****************

Część dialogów w tym opowiadaniu jest przepisana z książki, wspominam o tym żeby potem nikt nie krzyczał że plagiat czy coś. 

Heh... Jestem? Krzyczcie, bluzgajcie, mścijcie się. Do zobaczenia za rok xD

Pozdrawiam tych najwytrwalszych :3
~Koneko

niedziela, 2 października 2016

Czas



Każdy człowiek ma jakieś marzenia. Co prawda różnią się one w zależności od środowiska, otoczenia i osobowości. Ale nikt mi nie wmówi, że istnieje gdzieś na świecie taki ktoś, kto nigdy o niczym nie marzył. Dajmy na to, taki przeciętny Nocny Łowca jak ja. Ani nie jestem jakoś wybitnie utalentowany, ani przystojny. Mógłbym marzyć o umiejętnościach walki, o pieniądzach, ale jakimś sposobem moje marzenia zawsze kręciły się wokół drugiej osoby. Te marzenia również często się zmieniały. Zupełnie jakby inni byli dla mnie ważniejsi niż ja sam. Albo może potrafię osiągnąć szczęście tylko dzięki drugiej osobie?

Kiedyś, bardzo dawno temu, marzyłem o moim przybranym bracie. Teraz gdy o tym pomyślę, chce mi się śmiać. Jak mogłem być takim ślepym, takim ignorantem? Jace dawał mi poczucie bezpieczeństwa, stabilność w uczuciach, ale nic poza tym. W ten sposób raniłem tylko samego siebie. Pewnie nic by się nie zmieniło, gdyby nie on....

Moim kolejnym marzeniem był właśnie TEN człowiek. Nie, nie człowiek. Czarownik. Wysoki, przystojny,o skórze barwy miodu, idealnie gładkiej. Nie wyglądał na takiego, co by przejmował się ćwiczeniami, ale pamiętam jego delikatny zarys mięśni. Długie włosy układał w wymyślne fryzury, obsypywał je toną brokatu, zawsze ubrania i makijaż były dla niego ważniejsze niż podstawowe potrzeby takie jak chociażby jedzenie. Umiejętnością posługiwania się sarkazmem dorównywał Jace’owi, albo nawet go przewyższał.

Pamiętam wiele. Jego mimikę, która potrafiła idealnie odwzorować każdą emocję. Był świetnym aktorem, chociaż przy mnie nigdy nie udawał. Jego ruchy były pełne gracji, a głos tak przyjemny, że mógłbym go słuchać całymi dniami. Jednak, mimo tych wszystkich istotnych szczegółów tym, co najbardziej zachowało się w mojej pamięci były lśniące, kocie oczy. Oczy, które hipnotyzowały, przenosiły w zupełnie inny wymiar.

Pewnie zastanawiacie się dlaczego piszę w czasie przeszłym? Wiecie, życie to nie bajka. Na drodze często pojawia się wiele przeszkód. Z niektórymi jesteśmy w stanie sobie poradzić, a niektóre są nie do ominięcia. Ja przed moimi problemami... uciekłem. To nie była dobra decyzja, wiem. Ale w tamtym momencie nie widziałem innego wyjścia. Czy żałowałem? Niezliczoną ilość razy. Czy chciałem wrócić? Każdego wieczora, gdy kładąc się spać nie czułem ciepła tej jednej, najważniejszej osoby. Nienawidziłem losu. Za to, że moja przygoda trwała tak krótko, że bez względu na scenariusz musiała się skończyć tragicznie. Jak w dramacie antycznym. I tak źle i tak nie dobrze. Ale ja po prostu uciekłem. Bo nie chciałem widzieć jego cierpienia. Bo nie chciałem sam cierpieć patrząc w lustro. W moje 45 urodziny po prostu zniknąłem.

On jest nieśmiertelny. Jakie to zabawne, ale na początku w ogóle o tym nie myślałem. Po prostu byłem szczęśliwy budząc się obok niego, pijąc z nim wyśmienitą kawę, sprzeczając, śmiejąc, kochając. Czas był niczym. Nie istniał. Ale pewnego dnia zdałem sobie sprawę w jakim byłem błędzie. Czas nie istniał, to prawda, ale tylko dla jednego z nas. Spojrzałem w lustro. Zobaczyłem pierwszy, siwy włos, już nie taką jędrną i gładką skórę. I tak trzymałem się dobrze, w końcu jestem Nephilim, trenującym całe życie. Ale zmieniłem się. Już nie byłem taki sam jak wtedy, gdy się poznaliśmy. Przemijałem, a on wciąż pozostawał. Niezmienny, olśniewający, młody. Widziałem w jego oczach strach każdego ranka. To były tylko chwile słabości, które zazwyczaj dobrze ukrywał, ale ja go znałem, wiedziałam kiedy nie był do końca szczery. Może próbował bardziej oszukać samego siebie niż mnie?

Tak więc uciekłem. Nie wiem, czy bardziej ze względu na niego czy na siebie. Wiedziałem, że będzie mnie szukał, dlatego ukryłem się. Przed wszystkimi. Dopiero po kilku latach dałem znak życia, ale nie jemu, tylko rodzinie. Chciałem, żeby myślał, że nie żyję, chciałem żeby mój widok nie sprawiał mu więcej bólu. Chciałem... Nie. Nie mogę się usprawiedliwiać. To nie było dobre rozwiązanie, wiem, ale gdy już zniknąłem z każdym dniem decyzja o powrocie stawała się trudniejsza, aż w końcu byłem już pewien, że nie dam rady wrócić. Dużo podróżowałem, zwiedziłem chyba cały świat. Dużo walczyłem, byłem członkiem wielu organizacji, ale zmieniłem nazwisko i imię. Wszystko po to, żeby mnie nie znalazł, żeby nie cierpiał ponad miarę. Dożyłem wyjątkowego wieku, jak na Nocnego Łowce. Nie prowadzimy bezpiecznego trybu życia, wielu z nas nie dożywa nawet czterdziestki. Mnie Anioł dał długie życie. Ale to nie był przywilej. Traktowałem to raczej jako karę. Wiele, wiele lat spędzonych w samotności i bólu. Wiele lat spędzonych bez niego.




Przechadzałem się właśnie alejkami urokliwego Central Parku. Wróciłem tu, do Nowego Jorku, miasta w którym to wszystko się zaczęło. Dlaczego? Przecież jeśli bym go spotkał zniszczył bym wszystko na co pracowałem te długie lata. No cóż... miałem wiarygodną informację, że niema go w mieście. A ja? Musiałem tu wrócić. Musiałem zobaczyć to miasto jeszcze ten jeden, ostatni raz. Nadchodził koniec i ja to czułem każdą komórką mojego ciała. Usiadłem na ławce i rozkoszowałem się przyjemnym, jesiennym słońcem. Wokół mnie wirowały liście zerwane przez delikatny wietrzyk z drzew. W takich chwilach jak ta świat stawał się pięknym miejscem, a przecież ja już dawno zapomniałem czym jest piękno.

- Cudowna pogoda, prawda? - usłyszałem obok siebie czyjś głos. Moje serce zabiło mocniej, nie potrafiłem zmusić się do odwrócenia głowy, wciąż wpatrywałem się w błękitne niebo pomiędzy gałęziami drzew. Ktoś usiadł obok mnie. Nie ktoś. Przecież doskonale wiedziałem kto się do mnie odezwał. - Dawno już nie czułem się tak dobrze.

Nie poznał mnie. Obok mnie siedział właśnie Magnus Bane, miłość mojego życia, przygoda mojej młodości, powód mojego cierpienia. Wiedziałem to, mimo że wciąż nie niego nie spojrzałem. Ten głos rozpoznał bym wszędzie. Tak samo jak zapach wanilii i drzewa sandałowego. Poczułem, że do oczu napływają mi łzy, które szybko otarłem rękawem długiego płaszcza.

- Tak, jest przepięknie. - odparłem skrzekliwym głosem. Nic dziwnego, że nie wiedział kim jestem. Kruczoczarne kosmyki stały się przecież śnieżnobiałe. A tak właściwie to prawie w ogóle ich już nie było. Młoda twarz pokryła się głębokimi bruzdami, policzki obwisły i nie pokrywały się już soczystym rumieńcem. Brodę pokrywał dwudniowy, zarost. Jeśli można by to zarostem nazwać. Pod czarnym płaszczem i błękitnym szalikiem nie było widać blizn po znakach. Teraz byłem zwyczajnym osiemdziesięcioletnim przyziemnym.

- Wiem, że mogę wydawać się natrętny, ale siedzi pan tu sam jeden, a ja tak bardzo potrzebuje z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek. - w jego głosie dało wyczuć się ból. - W dzisiejszych czasach jest to dosyć trudne.

-O czym chcesz rozmawiać? - zapytałem. Nie wiem dlaczego ale bardzo chciałem ciągnąć tę rozmowę. Może dlatego, że miała być to moja ostatnia rozmowa z nim cudownie zesłana przez los?

- O życiu. - teraz na pewno uśmiechnął się lekko i zmrużył te swoje kocie oczy. Patrzyłem gdzieś daleko przed siebie. Wszędzie, byleby nie na niego. - O poważnych sprawach lepiej rozmawiać z ludźmi, którzy swoje już przeżyli.

-Przecież jesteś młody... chłopcze- te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. - jeszcze wszystko przed tobą.

-Ale mimo wszystko mam wrażenie, że wszystko już za mną. Wie pan... kiedyś... dawno byłem najszczęśliwszą osobą na świecie.

-Więc chcesz mi się zwierzyć ze swoich problemów?

-Poniekąd. Nie przeszkadza to panu?

-Nie, chłopcze, mów. - z każdym słowem czułem coraz mocniejszy ścisk w gardle. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam i w końcu po moich policzkach spłyną łzy.

- Teraz wszystko zwaliło mi się na głowę. Ciągłe wyjazdy i tak dalej, nie mam czasu na to, co mnie jeszcze trzyma przy życiu. Nie chce się poddawać, chociaż wszyscy mi mówią, że nie ma już nadziei. Ale ja uważam, że puki jest jakaś maleńka szansa na to, że mi się uda to nie poddam się.

-A co takiego robisz? - zapytałem, mimo że znałem odpowiedź. A to bolało jeszcze bardziej.

- Szukam. Kogoś, kto był dla mnie całym światem i pewnego dnia po prostu zniknął.

Nie dałem rady. Z oczu popłynęły łzy. Odwróciłem się w końcu, żeby zerknąć na jego profil. Był taki, jakim go zapamiętałem. Miodowa skóra błyszczała w świetle jesiennego słońca, zgadzał się kształt twarzy, zarys kości policzkowych, i te przepiękne, drapieżne tęczówki z pionowymi źrenicami. Ale... jakbym patrzył na zupełnie obcą osobę. Nie widziałem brokatu, kolorowych cieni na powiekach. Włosy miał przycięte, nie ułożone, zupełnie jakby dopiero co wstał z łóżka. W zwyczajnym, brązowym płaszczu nie wyróżniał się spośród tłumu. Miał podkrążone oczy jakby nie spał od tygodnia.

- Ale w zasadzie to chyba nie jest dobry pomysł męczyć obcych ludzi moimi problemami. - spojrzał na mnie i lekko się zdziwił. - Dlaczego pan płacze? Wątpię, żeby moja historia była na tyle wzruszająca. Po prostu coś się spieprzyło. Nie pierwszy zresztą raz. Dlatego chciałem pogadać z kimś, kto powie mi że przecież utrata miłości życia to nie koniec świata, że są gorsze rzeczy. Niby wiem, bo doświadczyłem tego wszystkiego, ale zawsze to boli.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie potrafiłem znaleźć słów. Co miałem mu powiedzieć? Że osoba o której mówi siedzie obok niego? Że zestarzała się w przeciwieństwie do niego i niedługo jej żywot się zakończy? Że płacze, ponieważ popełniła błąd, chcąc uchronić ukochanego od cierpienia, a skutek okazał się zupełnie odwrotny?

- Chyba wybrałem złą osobę na wysłuchanie moich problemów. - mruknął. Tak, to było bardzo w jego stylu. Zerknąłem na niego jeszcze raz gdy wstawał, a on spojrzał na mnie. Prosto w moje oczy. Stare oczy, w których można było dostrzec bezkresny ocean bólu. Następnie zerknął na mój szalik. To był ten szalik, który dostałem od niego kata temu. Gdy byłem młody, gdy byłem szczęśliwy, gdy byłem z nim.

I mam wrażenie, że w tym momencie jakby coś go olśniło. Otworzył szeroko oczy i cofnął się o krok. Rozejrzał naokoło a później znów spojrzał na mnie- staruszka siedzącego na ławce w Central Parku, patrzącego w złocisto-zielone tęczówki i płaczącego.

-Niemożliwe. - szepnął. - A... Ale dlaczego? Bo to ty, prawda?

Nie odpowiedziałem. Spuściłem wzrok i spojrzałem na swoje buty.

-Nikt kogo znałem nie był takim miłośnikiem przyglądania się swojemu obuwiu, Alexandrze.

Jego głos. Stał się taki radosny, jakby nagle zrzucono z niego wielki ciężar. Alexander... tak dawno nie słyszałem tego imienia. Tylko... jakim sposobem mnie poznał, przecież...

-Przecież nie wyglądam jak kiedyś. - dokończyłem na głos moje myśli. Otarłem rękawem łzy. On ponownie usiadł na ławce obok mnie i przytulił mnie do siebie.

-Dlaczego od razu nie powiedziałeś? Przecież mnie poznałeś, na pewno! Niezbyt się zmieniłem. - ten melodyjny śmiech. Poczułem ukłucie w sercu. Poczułem się przez chwilę jakbym znów był młody. - Dlaczego udawałeś, że mnie nie znasz.

- Nie tak miało być. - szepnąłem. - Nie chciałem, żebyś cierpiał.

-O czym mówisz? - spytał opierając czoło o moje ramię. Położyłem dłoń na jego plecach i lekko pogłaskałem, jak kiedyś.

- O tych wszystkich latach.

- Wiesz o tym, że... - jego głos się załamał a ja znów płakałem.

-Wiem. Myślałem, że zapomnisz, że zwiążesz się z kimś innym, ułożysz życie z kolejną młodą osobą.

- Cierpiałeś samotnie przez tyle lat...

Nic już nie odpowiedziałem. Mój zegar już wkrótce miał się zatrzymać. Teraz już wiedziałem, że każdą kolejną minutę mojego życia chcę spędzić przy nim.

- Nie przeszkadza ci, że ja...

-Głuptasie.- pocałował mnie w policzek. - Jak takie niuanse miałyby w czymkolwiek przeszkadzać. Kocham cię, Aniele.

-Niedługo umrę. - poczułem, jak jego uścisk staje się nieco silniejszy.

-Nie możesz umrzeć. Nie teraz, gdy w końcu cię odzyskałem.

-Nic na to nie poradzę. - szeptałem, nie byłem już w stanie powiedzieć niczego głośno. Każde słowo bolało.

A najbardziej bolały złe decyzje.


***


Minęły dwa tygodnie. Te dwa tygodnie spędziliśmy razem w pewnym znajomym mieszkanku na Brooklynie. Było wspólne picie kawy zaraz po przebudzeniu, długie rozmowy, mogłem przyglądać się temu pięknemu ciału, miodowej skórze i delikatnie zarysowanym mięśniom. Było pięknie. Ostatnie dwa tygodnie mojego życia. Śmierć nadeszła szybko, niespodziewanie, w nocy. A w swojej dłoni czułem jego delikatną dłoń i ciepło. Ciepło drugiego człowieka, ciepło miłości mojego życia.

_________________________


Możecie krzyczeć xD  Wielki powrót! Niespodzianka! Wszyscy się cieszą! Jestem zła >;D  I przepraszam za tą ich "rozmowę", bo wyszła na prawdę... dziwnie. Jeśli chcecie to kiedyś napiszę jeszcze coś podobego :D
Przepraszam za nieobecność. Nie, nie obiecam, że będą pojawiały się regularnie rozdziały. Ten oneshocik powstał w wyniku nagłego przypływu chęci napisania czegoś... innego na tym blogu. Oprócz tego jestem w połowie pisania czegoś jeszcze, ale nie będę niczego obiecywać bo możliwe że znowu się zatnę na kilka miesięcy.

Pozdrawiam wszystkich wytrwałych czytelników i dziękuję, że znosicie moje wzloty i upadki
~Koneko

Niespodzianka

  Czytając tego bloga, ostatnimi czasy, stwierdziłam, że brakuje tutaj czegoś innego...  Czekajcie, będzie zabawnie xD