czwartek, 28 stycznia 2016

Miasto Kości II (koniec)

  Alec wszedł do Instytutu cały czerwony i wściekły jak osa. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Nie był zadowolony z myśli, że mógłby kogoś po drodze spotkać. Musiał przemyśleć to i owo w samotności. Prawie wybiegł z windy gdy wpadł na Isabelle. Dziewczyna przewróciła się i rzuciła bratu gniewne spojrzenie. Ten podał jej rękę i pomógł wstać. Westchnął głośno i wymamrotał coś w stylu "przepraszam". Na prawdę nie miał ochoty z nikim teraz gadać. Izzy wstała, poprawiła spodnie i przyjrzała się dokładnie bratu. Ten nie zwracając na to uwagi ruszył w stronę swojego pokoju.

-Alec.. co ty masz na sobie? -zaczęła zdziwionym głosem. -Od kiedy ubierasz się tak...

-Jak? Idiotycznie- Mruknął chłopak

-Tak dobrze. - Dokończyła z lekkim uśmieszkiem na ustach. -Na prawdę ta koszulka ci pasuje. Powinieneś wyrzucić te swoje stare swetry i kupić sobie kilka nowych rzeczy.

-Stare swetry? Przecież wiesz, że je lubię.

-Ale wszystkie wyglądają tak samo. Można by pomyśleć, że ciągle chodzisz w tych samych ubraniach.- Izzy wzruszyła ramionami patrząc na brata i jego wyćwiczone ramiona. "Jednak treningi Nocnych Łowców służą facetom. Wielu przyziemnych dałoby się zabić za taką sylwetkę!" Uśmiechnęła się sama do siebie.

  Alec zatrzymał się przed drzwiami swojego pokoju.

-Wszystkie wyglądają tak samo? Przecież dobrze wiesz, że...

-Kiedy ostatnio byłeś na zakupach?- Dziewczyna przerwała bratu i spojrzała na niego poważnie, jakby to była najważniejsza sprawa w tej chwili.

    Chłopak skrzywił się i otworzył drzwi do pokoju. Isabelle weszła z nim, zamykając za sobą drzwi. Tyle czasu spędzała w jego pokoju, że bez skrępowania wchodziła i wychodziła kiedy tylko miała ochotę.

-Na prawdę muszę rozmawiać z tobą o ubraniach.- Westchnął i podszedł do szafy a Isabelle aż poraziła ciemność w niej panująca.

-Same czarne ubrania. Swetry, koszulki, spodnie. Zdecydowanie musisz kupić sobie coś kolorowego. 
-Mówiła tonem matki pouczającej niesforne dziecko. - Może chcesz ze mną dzisiaj pójść na miasto? Ja kupię kilka ciuchów i pomogę wybrać ci coś co rozjaśni tę czarną dziurę w twojej szafie.

-Izzy, proszę cię. -Chłopak bez skrępowania ściągnął błękitną bokserkę i nałożył ciemny sweter lekko rozciągnięty przy rękawach.

-Jeśli nie ogarniesz swojej garderoby to nigdy nie znajdziesz chłopaka. -Rzuciła Nocna Łowczyni. Alec spojrzał na nią błękitnymi oczami i lekko zarumienił.

-Nie szukam chłopaka- Szepnął. Dlaczego po raz drugi jednego dnia musiał tłumaczyć, że ma już kogoś ważnego?

-Alec..- Zaczęła Isabelle delikatnie. -Jace to... Nie wiem czy nie lepiej byłoby, gdybyś o nim po prostu zapomniał.- Mówiła cicho, jakby bała się że zrani chłopaka.

-Dość! -krzyknął. Nie chciał podnosić głosu na siostrę ale miarka się przebrała. - Wyjdź z mojego pokoju! Koniec rozmowy.

-Alexander! -Izzy też skończyła się cierpliwość.- Przecież wiesz, że to nie ma przyszłości. Dlaczego sam sprawiasz sobie ból? Widzę jak na niego patrzysz. Widzę jak cierpisz. Po prostu. -zawahała się, a po policzku spłynęła jej łza, którą szybko wytarła rękawem czerwonej bluzki.- Martwię się.

-Izz. Moje uczucia to moja sprawa. - Alec podszedł do siostry i mocno ją przytulił. -Nie chcę o tym rozmawiać- dodał cicho i pocałował siostrę w czoło.- A teraz na prawdę proszę, wyjdź. Chcę zostać sam.

   Dziewczyna kiwnęła głową i wyszła. Chłopak usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Na prawdę aż tak wszystko po mnie widać? Wszystkie uczucia, emocje. Może po prostu Izzy jest zbyt spostrzegawcza? Przeszedł go zimny dreszcz. A co jeśli Jace też zauważył? Położył się na łóżku i schował twarz w poduszkę. Dlaczego to wszystko było takie skomplikowane?

***

   Jace obudził go bladym świtem. Alec przetarł oczy ręką i spojrzał na brata. Był ubrany, rozbudzony jakby nie spał od jakiegoś czasu. Jego jasne włosy lśniły złotym blaskiem w pierwszych rannych promieniach słońca wpadających przez okno do pokoju.

-O co chodzi? -Spytał Lightwood zaspanym głosem.

-Narada bojowa- oznajmił Jace pełnym entuzjazmu głosem.- Wiemy gdzie jest kielich Anioła! No dalej, zwlekaj się z łóżka i idziemy.

   Komu jak komu ale blondynowi Alec nie potrafił odmówić, zwłaszcza gdy widział te iskierki w jego oczach. Niechętnie wstał i ruszył za bratem w stronę biblioteki.

***

  Stał w swoim pokoju i kreślił stelą runy na ramionach. Gdy skończył ubrał się w strój bojowy i przejrzał w lustrze. Nie wiedział dlaczego ale przypomniał mu się Magnus. Jego lekki ton, którym wypowiadał się na ciężkie tematy. Bo przecież to, że ktoś mu się podoba musiało być ciężkim tematem. Nagle uświadomił sobie, że nie wie o czarowniku nic. A chciał się dowiedzieć? Jednocześnie bał się, że może dojść do następnego spotkania. Alec był pewien, że nie będzie umiał się zachować, zacznie się czerwienić i jąkać. Taki już był. W najmniej odpowiednich sytuacjach robił się nieśmiały i przez pustkę panującą w jego głowie nie potrafił wypowiedzieć sensownego zdania. Dlaczego nie mógł być taki jak Jace? Odważny, wygadany, męski, przystojny? Zazdrościł blondynowi tych cech ale jednocześnie wiedział, że właśnie za to go kocha. Za opryskliwość, patrzenie na innych z góry, arogancję którą wprost promieniował. Najdziwniejsze było to, że mimo wszystkich tych negatywnych cech Jace był na prawdę dobrym człowiekiem.

  Wyszedł z pokoju i ruszył do zbrojowni. Wyciągnął kilka serafickich ostrzy, sztylety, łuk i strzały oraz kilka innych dużych i małych broni. Wrócił do biblioteki i zauważył Jace'a męczącego się z rysowaniem Iratze na lewym ramieniu. Podszedł i zaoferował swoją pomoc. Blondyn lekko zirytowany zgodził się. Alec delikatnie chwycił stelę z zaczął rysować znak na złocistej skórze przyjaciela. Uśmiechnął się lekko.

-Alec! Błagam cię, delikatniej!- skarcił go brat.

-Staram się.- odpowiedział, a gdy skończył przez chwilę podziwiał swoje dzieło i oddal stelę Jace'owi. Odwracając się spotkał spojrzenie Clary i przypomniała mu się wczorajsza kłótnia. Ona wiedziała. Zarumienił się lekko i odwrócił głowę. Nie był zadowolony z tej "wyprawy". Czuł, że jest niebezpieczna i był przekonany, że sprawą Kielicha powinno zająć się Clave.

   Najbardziej bał się o brata. Wiedział, że Wayland lubi pakować się w kłopoty, kocha niebezpieczeństwo i... że jest gotów poświęcić się dla Clary. Rzucił dziewczynie wrogie spojrzenie, ale ta patrzyła w inną stronę. Patrzyła na Jace'a. Alec spuścił wzrok. Wsunął ręce w kieszenie i oparł się o ścianę. Tak czekał aż reszta towarzystwa się zbierze i w końcu ruszą po Kielich Anioła.

***

  Abbadon. Wielki Demon. Na Anioła! Dlaczego akurat oni?! Jak mają poradzić sobie z Wielkim Demonem?! Isabelle robiła co mogła, żeby spowolnić potwora, Jace odwracał jego uwagę od Clary z Kielichem Anioła w kieszeni. Nagle demon zamachnął się wielką ręką. Alec działał instynktownie. Jedyne czego nie chciał to zobaczyć martwego Jace'a, a wiedział, że jeśli nie zareaguję to brat zginie. Rzucił się w stronę bestii i wbił pałkę nadzianą ostrzami w jego pierś. Abbadon ryknął i jednym uderzeniem poderwał Aleca z ziemi. Chłopak uderzył w ścianę z taką siłą, że za jego plecami powstało pęknięcie. Osunął się na podłogę i zapadła ciemność.

***

  Słyszał oddalone głosy. Spróbował otworzyć oczy i gdy udało mu się zogniskować wzrok zobaczył przerażoną twarz Isabelle i Jace'a. Chwile później zauważył również Clary. Nie walczyli już z demonem. To mogło oznaczać tylko jedno. Pokonali go, a może to Alec go pokonał?

-Czy ja..- mówił cicho, a każde słowo sprawiało mu ból. Mimo to musiał wiedzieć, musiał być pewien!- Zabiłem go?

  Na twarzy blondyna dostrzegł przerażenie i ból. -Ty... - zaczął ale przerwała mu Clary.

-Tak. Nie żyje.

  Alec roześmiał się. Tak. Udało mu się. Uratował wszystkich, uratował Jace'a. On, a nie rudowłosa. Ona była tylko kulą u nogi, przeszkadzała. Bez niej wszystko skończyło by się dobrze. Był tego pewien. Czuł to. Poczuł, że obolałe ciało już tak nie przeszkadza. Powieki stawały się coraz cięższe. W ustach czuł metaliczny posmak krwi. Dał się ponieść w błogi sen a wszystko ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

***

   Magnus obudził się na kanapie. Zasnął oglądając telewizję. No cóż, rzadko mu się to zdarzało. Rozejrzał się po pokoju, który wydawał mu się dziwnie pusty. Przydałoby się zorganizować dzisiaj jakąś imprezę. Uśmiechnął się na ten pomysł. Może znów przywieje Dzieci Nefilim? Może i Alexander zaszczyci go swoją obecnością. Szczerze mówiąc Bane na prawdę nie miałby nic przeciwko jego wizycie, nawet jeśli musiałby przy okazji znosić obecność Jessiego. Jace'a? Nie ważne.

   Pstryknął palcami i na stoliku kawowym pojawiła się gorąca latte z jego ulubionej kawiarni. Napił się wybornego napoju, położył nogi na stole i wciąż oglądał telewizję. Powinien wziąć się do pracy. Miał od groma nowych zleceń i propozycji pracy, którą mógł wykonać tylko Wysoki Czarownik Brooklynu. Całkiem sporo na tym zarabiał. Ktoś mógłby stwierdzić, że pieniądze nie są mu potrzebne. Przecież wystarczyło pstryknąć palcami żeby w towarzystwie błękitnych iskier pojawiło się dokładnie to czego w danej chwili potrzebował. Zupełnie tak jak kawa przed chwilą. Była to zwykła kradzież, ale tym Magnus nigdy się nie przejmował. Zył już wystarczająco długo i nie przejmował się takimi drobnostkami.

   Więc po co pieniądze? Sprawa była prosta. Bane uwielbiał zakupy. Mimo, że był podziemnym kochał życie zwykłych ludzi. Ubierał się w ludzkie ubrania, jadł ludzkie jedzenie, wiązał się z ludźmi. Nigdy nie zapomni incydentu z Peru, gdy prawie doprowadził do wysiedlenia małego miasteczka. Chciał tylko przypodobać się młodemu chłopakowi i nauczyć grać na charango. Ciekawy instrument, chociaż w rękach czarownika wydawał dźwięki gorsze niż stado kotów wiosną. Pamiętał uciekające lamy gdy chodził w góry grać. Peru było zdecydowanie ciekawym miejscem, szkoda, że nie mógł tam wrócić.

    Popijał kawę zagłębiony we wspomnieniach kiedy tuż przed jego twarzą pojawił się mały płomyk. Wyglądało to trochę jakby puścić film, na którym spala się papier, od tyłu. Czarownik przełknął ślinę. Wiedział ze tylko te najpilniejsze wiadomości przesyła się w ten sposób. Wyciągnął dłonie na których wylądowała złożona wpół kartka. Zmrużył oczy i rozłożył skrawek, na którym znajdowała się tylko krótka wiadomość.

    Alec Lightwood potrzebuje pomocy. Instytut. 

   Od razu przypomniało mu się spojrzenie błękitnych oczu. Reakcja chłopaka na szczere słowa czarownika była po prostu przesłodka. Magnus chciał zrobić dzisiaj imprezę? Nie było tematu. Teraz liczyła się jedna osoba.  Wstał z kanapy po drodze do garderoby ściągając z siebie luźne, dresowe spodnie i białą bokserkę. Ubrał wąskie, granatowe spodnie do tego czarny t-shirt bez wzorów i zarzucił na plecy czarny płaszcz. Jeszcze tylko zdążył wbiec do łazienki i doprowadzić się do stanu używalności. Przez chwilę stał wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.

   Czy powinien to robić? Był najlepszym czarownikiem w Nowym Jorku, jednym z najlepszych na świecie. Właśnie dał się powieść emocją i chciał ruszyć małemu nefilim na pomoc. Tylko po co? Nie miał układów z Clave, prawdopodobnie nie otrzyma wynagrodzenia. Kim tak właściwie był dla niego Alexander Lightwood? Zwykłym, nieziemsko przystojnym, chłopakiem, zaskakująco podobnym do Willa. Czy to przez to podobieństwo jego serce waliło z przerażenia? Zaraz... Magnus Bane się bał. Nie o siebie, tylko o jakiegoś szczyla noszącego rozciągnięte, niestylowe swetry.

   Czarownik poczuł ukłucie. Miał wrażenie, że nie ma zbyt wiele czasu. Otrząsnął się z myśli. Najwyżej później będzie żałował. Teraz nie miał na to czasu. Podszedł do ściany, otworzył Bramę i ruszył do Instytutu.

***

    Widział reakcję Isabelle i Simona. Widocznie ich zaskoczył. Na ich twarzach malowało się zdenerwowanie i strach. Siedzieli przy jednym z wielu łóżek w lecznicy. Chyba go nie rozpoznali bo Izzy wstała a jej pozycja zdradzała gotowość do walki. Magnus zdjął z głowy kaptur płaszcza. Już na nich nie patrzył. Jego wzrok był utkwiony w rannym chłopaku. Wyglądał po prostu strasznie. Czarne włosy były posklejane od potu i krwi. Skóra niezdrowo blada, prawie przeźroczysta, pokryta drobnymi kroplami potu. Oddech płytki i nierówny. Zmarszczył brwi. Chciał zachowywać się na pozór obojętnie, ale gdy zobaczył Aleca stąpającego niebezpiecznie na granicy życia i śmierci poczuł ukłucie strachu. Podniósł wzrok na zdziwionych Isabelle i Simona.

- Wyjdźcie. - rzucił krótko. Oni skinęli głowami. Dziewczyna widocznie chciała go o coś zapytać, ale przyziemny zaprowadził ją do wyjścia. Na coś się przydał. 

   Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi Bane pochylił się nad chłopcem i delikatnym ruchem odgarnął posklejane kosmyki z jego bladego czoła.

- W co ty się wpakowałeś Aniele.- szepnął do chłopaka. Ten otworzył oczy. Były aż zbyt błękitne, jakby puste, zasnute niewidzialną mgłą. Zmarszczył brwi, jęknął cicho i znów odpłynął.

   Czarownik zdjął płaszcz, wciągnął powietrze i spojrzał na ranę Lightwooda. Wyglądała gorzej niż źle. Do tego śmierdziała jadem wyższego demona. Wyciągnął dłonie z których błysnęły niebieskie i czerwone iskry. Cicho szeptał formuły w dawno zapomnianym języku. Magnus wiedział, że czeka go ciężka noc.

***

  Opadł ciężko na łóżko obok. Przetarł ręką czoło i niezbyt zadowolony stwierdził, że jest cały mokry. Rozłożył się wygodnie na miękkim materacu, nawet nie kłopocząc się ściągnięciem butów. Był wyczerpany. Już dawno nie miał do czynienia z tak ciężkim przypadkiem  zatrucia demonicznym jadem. Spojrzał na ciemnowłosego chłopaka leżącego obok. Alec miał na prawdę wielkie szczęście. Gdyby Magnus zjawił się kilka minut później to Lightwood mógłby w ogóle się nie obudzić. 

   Alexander posiadał dokładnie taki typ urody, jaki preferował czarownik: czarne włosy i niebieskie oczy. Bane od wieków miał słabość do takich ludzi. Chociaż wygląd to nie wszystko. Zastanawiał się jakim człowiekiem jest Alec. Pewnie takim, jak wszyscy Nefilim czyli arogancki, skrywający uczucia za maską i zbyt pewny siebie. Właśnie dlatego Magnus unikał Nocnych Łowców jeśli tylko mógł. Oni zawsze uważali się za lepszych od podziemnych, za lepszych od wszystkich. Porozumienia, które udało się zawszeć były okupione wieloma nieudanymi próbami dogadania się, na których notorycznie obrażano czarowników, wilkołaki, wampiry i wszystkie inne rasy. Bane był na kilku takich spotkaniach i nie wspominał ich dobrze. Szczerze powiedziawszy wolałby o nich zapomnieć. 

  Ale w chłopcu było coś... jakby innego. A może Magnus po prostu to sobie ubzdurał? Od prawie wieku nie byl z nikim na poważnie i szczerze powiedziawszy zaczynał tęsknić za kimś bliskim. Problem polegał na tym, że czarownik był nieśmiertelny, miał dość oglądania śmierci osób bliskich jego sercu. Nie powinien w nic się angażować. Ale perspektywa wieczności spędzonej samotnie była chyba jeszcze gorsza niż ból złamanego serca. 

   Magnus był zdecydowanie zmęczony. ze też go wzięło na tak głębokie rozmyślania. Bardzo chciał zasnąć ale nie mógł. Alexander wciąż nie był całkowicie wyleczony, powinien być pod stałą opieką jakiegoś czarownika. W tym przypadku Magnusa. 

   Usłyszał szepty dochodzące zza drzwi i przypomniał sobie o Isabelle i Simonie, których kulturalnie wyprosił z lecznicy. Przetarł dłonią twarz i przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami. W końcu głośno westchnął i zawołał.

- Możecie wejść. 

   Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Izzy wychyliła się niepewnie, ale na widok rozłożonego czarownika zmarszczyła brwi i podbiegła do łóżka brata. Wyglądał lepiej. O wiele lepiej. Jego twarz nabrała lekkich kolorów, oddychał równo a na twarzy malował się wyraz spokoju. Miał gorączkę przez co włosy wciąż lepiły się do mokrego czoła. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, które natychmiast przetarła rękawem. 

- Co z nim? - zapytała spoglądając na Magnusa.

- Gdybym przyszedł odrobinę później mógłby już nie żyć. - stwierdził szczerze. - Najgorsze za nim, ale wszystko może się jeszcze zmienić, więc zostanę na wszelki wypadek. - wzruszył ramionami, jakby od niechcenia. Nie powinien odsłaniać swoich uczuć przed Dziećmi Nefilim, a zwłaszcza przed Lightwoodami. 

- Izzy.- odezwał się Simon. - myślę, że nic tu po mnie. Alec się wyliże, zobaczysz. - uśmiechnął się niepewnie. Dziewczyna tylko skinęła głową przysiadając na brzegu łóżka. Po chwili chłopaka już nie było.

   Siedzieli w ciszy. Magnus regenerował utracone siły a Isabelle wciąż wpatrywała się w brata.

- Ma gorączkę.- stwierdziła nie patrząc na czarownika. Jej głos drżał. Widocznie się martwiła.

- Ma. - przytaknął Bane. Dziewczyna spojrzała na niego.

- Nie powinniśmy czegoś z tym zrobić?

- To normalna reakcja organizmu.- stwierdził zamykając oczy. Był tak nieziemsko zmęczony. Poczuł w kieszeni wibracje komórki. Wyciągnął telefon, a gdy zobaczył kto dzwoni przeklął w nieznanym Izzy języku i wstał z łóżka z cichym jękiem. 

- No i po co dzwonisz o takiej porze. - kulturalnie zaczął rozmowę, obchodząc łózko Aleca. - Wilki? Nie mów tylko, że Luke... - zmarszczył brwi. Izzy przyglądała mu się w milczeniu. Znów podszedł do młodego Lightwooda i chyba nieświadomie, ale z wielką czułością odgarnął ciemne włosy z jego czoła. Wzrok miał utkwiony w jakimś nieznanym punkcie na ścianie i był wyraźnie skupiony na słowach jego rozmówcy. - Dobra.- powiedział po dłuższej chwili Isabelle wciąż patrzyła na dłoń czarownika i obserwowała jego palce bawiące się czarnymi kosmykami. - Zadzwoń jak będziesz wiedział coś więcej. 

  Rozłączył się bez pożegnania. Spojrzał na nieprzytomnego i westchnął cicho zabierając dłoń. 

- Wygląda na to, że Clary razem z tutejszą watahą ma zamiar zaatakować siedzibę Valentina. - jego kocie oczy zwrócone były teraz na Isabelle. - Dam ci znać jak dowiem się czegoś więcej. 

- Co tu się tak na prawdę stało? - spytała czarnooka. - Wiem tyle, że Jace został porwany a Clary wybiegła ranna z Instytutu. - spochmurniała. - Dlaczego nie wiem, co się dzieje. 

- Mnie nie pytaj. - Magnus znów wyłożył się na łóżku zaplatając ręce za głową. - Czeka nas ciężka noc. Idź się przespać, ja go popilnuję. 

- Nie zostawię go! 

- No to połóż się tutaj. - znów wstał . - A ja usiądę na twoim miejscu. 

  Przez chwilę w milczeniu patrzyła na brata, po chwili wstała zamieniając się miejscem z czarownikiem. była wyczerpana, Magnus to widział. Delikatnie poruszył palcami, znów błysnęły niebieskie iskry. Nie minęła nawet chwila gdy młoda Nefilim zasnęła. Bane delikatnie głaskał Aleca. Znów wracały wspomnienia. Między innymi wspomnienia przygód z Peru. Nagle czarownik zapragnął zabrać tam Nocnego Łowcę. Szkoda tylko, że nie mógł tam wrócić.

***

   Isabelle obudziła się wcześnie. Około szóstej otworzyła oczy i wydając z siebie ciche mruczenie przeciągnęła się na łóżku. Brutalna rzeczywistość docierała do niej powoli. Rozejrzała się, przy łóżku jej brata siedział Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu. Ten Magnus Bane, za którego usługi płaciło się wręcz nierealne kwoty wciąż bawił się włosami Aleca. Był wpatrzony w spokojną twarz chłopaka, a Izzy już wiedziała, że Nocny Łowca nie jest czarownikowi obojętny. Pytanie tylko, czy Alec sprosta nadchodzącemu wyzwaniu. 

   Ale po pierwsze musiał wyzdrowieć. Gdy wychyliła się, by zobaczyć twarz brata z jej ust mimowolnie wydostało się westchnienie ulgi. Wyglądał o wiele lepiej. Nie był blady, na policzkach miał lekkie rumieńce spowodowane podwyższoną temperaturą, ale widać było, że gorączka również zaczęła spadać. Oddychał spokojnie i równo. Uśmiechnęła się do Magnusa gdy ten na nią spojrzał. On zmrużył oczy i również posłał jej uśmiech. Nieco ironiczny ale jednocześnie ciepły. 

- Wszystko z nim ok? - spytała.

- Tak. Ale chyba widać, że jest lepiej. Odpoczęłaś? - spytał obojętnie. Ona skinęła głową. Przypomniała sobie błysk niebieskich iskier. Czyli to Magnus. Rzucił na nią zaklęcie, żeby zasnęła. Sam był prawdopodobnie wykończony, mimo to siedział przy Alecu całą noc. Prawdopodobnie nawet nie zmrużył oka. 

   Nocna Łowczyni energicznie wstała i jeszcze raz się przeciągnęła. 

- Wiesz, jestem ci na prawdę wdzięczna, bo gdybyś się nie zjawił to... - nie potrafiła dokończyć  to Alec już by nie żył. Czarownik patrzył na nią. Westchnęła. - Nie spałeś całą noc, prawda? Pewnie zużyłeś dużo energii. Jeśli chcesz to możesz odpocząć tu, w Instytucie. Dam cie klucz do któregoś z pokoi. Prześpij się, a gdy odzyskasz siły wrócisz na Brooklyn. 

- Aż tak po mnie widać? - zaśmiał się Magnus. - Nie mógłbym nazywać siebie Wysokim Czarownikiem Brooklynu, gdybym nie potrafił funkcjonować po jednej nieprzespanej nocy, ale masz rację. - spojrzał jeszcze na śpiącego Aleca. - poza tym, lepiej żebym był jeszcze na miejscu. 

  Isabelle skinęła głową. wyszła na chwilę, a gdy wróciła podała Magnusowi klucz i wytłumaczyła jak dojść do pokoju. Podziękował jej z uśmiechem. Wychodząc jeszcze raz spojrzał na Alexandra. 

***

Przespał prawie 12 godzin. Obudził się wieczorem. Do Instytutu wrócił już Jace, nieźle pokiereszowany. Ale jemu czarownik nie miał zamiaru pomagać. Stwierdził tylko, że stan Alexandra jest stabilny i pożegnał się z Nefilim. Przed Instytutem złapał taksówkę a gdy znalazł się w swoim mieszkaniu stwierdził, że wciąż jest wykończony. Dał jeść Prezesowi Miau, obdzwonił kilku znajomych, żeby rozeznać się w sytuacji a potem położył się na swoim łóżku. Ostatnią rzeczą o której myślał przed snem był Alec, Nocny Łowca, którego praktycznie nie znał, ale mimo to był w jakiś sposób dziwnie bliski jego sercu. 

___________________________

Ech... Napisałam!  Końcówka wyszła kiepsko, ale mówi się trudno. Jeśli kiedyś najdzie mnie ochota napiszę coś w tym stylu kartkując kolejne części Darów Anioła ;) 

Pozdrawiam
Koneko :*

2 komentarze:

  1. A ja czekam na dalszy rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś oficjalnie pierwszą osobą, która napisała komentarz na tym blogu!
      Wygrywasz moją bezgraniczną miłość xD
      Następny rozdział będzie... kiedyś, jak znajdę czas którego ostatnio bardzo brakuje

      Usuń